Z wypiekami na twarzy, z zazdrością, a czasem i ze łzami w oczach patrzyłam, jak innym matkom tak wszystko cudownie się układa. Są piękne, zadbane, ślicznie ubrane, często mają bardzo dobrze płatną pracę, pieniądze i wszystko to, o czym ja marzyłam. A potem, pogrążona w rozpaczy, zastanawiałam się, dlaczego ja tak nie mam? Aż doszłam do wniosku, że dzieje się tak wyłącznie na własne życzenie.
Być matką mi wystarczy
Całą masę razy tłumaczyłam się tym, że „no przecież jestem matką”.
Nigdy nie robiłam tego, żeby można mi było więcej, ale właśnie po to, żeby wolno mi było mniej.
Mniej się starać, mniej się wysilać. Mniej ładnie wyglądać. Rzadziej chodzić do fryzjera. Dbać bardziej o innych niż o siebie. Znajdować wymówki, żeby nie musieć chodzić na imprezy. Dla tych, którzy dzwonili z nadzieją, że uda im się wskrzesić iskrę, która jeszcze niedawno rozpalała warszawskie parkiety, miałam jedną wymówkę „wiesz, nie. no jak? przecież mała jest jeszcze taka mała. a karmienie? spanie? przewijanie?”.
W końcu telefon milknie
Na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy po dwóch latach nadal chcieli ze mną gadać. Dzieciaci jeszcze jakoś trzymali się z urodzin i świąt. Z bezdzietnych została dwójka. Czasem zastanawiam się dlaczego? Czy są większymi desperatami ode mnie? Dlaczego mimo, że odmawiałam im średnio trzy na cztery razy, wciąż do mnie dzwonią? Może wierzyli we mnie bardziej niż ja wtedy w siebie? Przed dzieckiem sama wydzwaniałam do nich w każdy piątek i sobotę. Miałam całe mnóstwo pomysłów jak i gdzie spędzić weekendowe wieczory. Z dzieckiem zapłaciłabym im, żeby zostawili mnie w spokoju.
I tak mam lepiej
W słuchawce słyszę „bo ja przecież chciałabym mieć w końcu to dziecko”. Patrzę na łóżeczko w rogu pokoju i na śpiącą w nim Martę. Myślę sobie „jakie szczęście, że ja mam to za sobą”. A jeszcze do tego mam z kim ją wychowywać. Nie siedzę jak kiedyś, z czarną kulą w ręku i nie dygam nią co i rusz z pytaniem „czy w tym roku znajdę miłość?”. Ja już jestem matką. I dlatego trzeci dzień z rzędu nie zmieniam podkoszulki, no bo nie mam czasu, a poza tym i tak nigdzie nie będę wychodzić. Bo jestem matką!
Po co ci to, przecież jesteś mamą?
Nie przypominam sobie, żeby w ciągu dwóch czy trzech pierwszych lat ktoś rozmawiał ze mną o tym, co chcę robić z moim życiem teraz, kiedy jestem mamą. Stereotypowe myślenie jest bowiem następujące: kobieta, która została mamą, nie ma już innych ambicji. Wszystkie jej pragnienia zaczynają się i kończą na dzieciach i rodzinie. Po co więc nawet pytać ją o to, czy ma jakieś plany? Wiadomo, że ma … rodzić, rodzić, rodzić. Wychowywać i wychowywać. Ze wsparciem rodziny, która tylko wyda nas za mąż, a już następnego dnia snuje niby to żartobliwe kąski, czy aby „z tej nocy poślubnej to czegoś więcej nie będzie, hmmm??? Jakaż to cudowna okazja, żeby nie chcieć nic więcej.
Na własne życzenie
Tylko dlaczego tak ma być? Czy wzięcie się w garść jako kobieta odbierze mi coś z bycia stuprocentową mamą ?? Nie będę już mogła zapominać o sobie, pogrążać się w lenistwie, tłumaczyć się matkowaniem? Moja fryzura nie będzie już mogła nazywać się „swobodny brak czasu przeplatany chwilowym brakiem płynności finansowej”? Nie będę skakać ze szczęścia, kiedy odrosty ogłaszane zostaną trendem na wiosnę-lato? Tak samo z czapkami bawełnianymi w miejscach publicznych? Nie podzielę już garderoby na „mało zużytą” i „dziurawą”? Moje zainteresowania nie będą się ograniczać się do tego co leci w kanałach minimini i juniorplus? Będę musiała gadać o czymś więcej niż o dzieciach lub o niczym? Czas dla mnie, jeśli już nawet uda się mnie wyciągnąć na cokolwiek poza spacerem z dzieckiem, będę musiała podzielić inaczej niż na ten od wyjścia, do pierwszego telefonu, że „o boże, jak ona płacze, no. co ja mam zrobić, już sama nie wiem”? I nie będę już mogła pędzić na złamanie karku, bo przecież moja dziecina robi „buu-buu”? Będę musiała iść do pracy, bo nie będę już musiała martwić się to to, co zrobi moje dziecko beze mnie? To znaczy, że będę musiała zacząć się starać??
A mogło być zupełnie inaczej
Wystarczy … poprosić. O pomoc. O radę. O wsparcie. Od samego początku zaakceptować fakt, że macierzyństwo nie pachnie lawendą i smakuje jak lukier. Raz jest czarne, raz białe. I dobrze. Tak jest dobrze. Bo tak jest prawdziwie. I to w nim jest najpiękniejsze. Cudownie jest, że są rzeczy, które może ktoś inny zrobić za Ciebie. Że są inni, którzy z troską zajmą się Twoim dzieckiem. Że bycie mamą nie oznacza końca Twojego kobiecego świata. Że nie musisz wszystkiego Ty, Ty i Ty.
Wstań, idź i nie szukaj usprawiedliwienia żeby z miłości do swojego dziecka przestać kochać siebie.