Terror laktacyjny vs. karmienie piersią
Wiem, wiem. Powiecie pewnie, że jak ja tak mogę i w ogóle. Przecież karmienie piersią to taki cud jest. Jak ja mogę stawiać w jednym rzędzie słowo „terror” i „karmienie piersią”??? Na pal ze mną, albo co najmniej wyzwać od głupich bab czy innych na pe. Tylko kiedy opadną emocje, może już takie oburzające to nie jest? Może któraś z Was przypomni sobie własną historię albo historię swojej przyjaciółki, znajomej, siostry, mamy? Może nie dla każdej z nas oczywiste było, że będzie karmić piersią? Może są wśród nas takie mamy, dla których karmienie piersią było niemożliwe z wielu, przeróżnych powodów? A może są też i takie, które po prostu nie chciały karmić piersią?? Tylko czy mają do tego prawo? Czy w wolnym, demokratycznym kraju wolno kobiecie podjąć niezależną decyzję bez obawy o wyzwiska i ostracyzm? Gdzie podziała się ta nasza wolność? Czy ona jest tylko wasza, a nasza już nie?
Czym jest prawo do wyboru?
Dopóki nie chodzimy w czyichś butach, nie mamy prawa oceniać ich wyborów. Pozostawmy innym to, co ich. Nie możemy też zapominać, że nam samym przecież nie do końca pasuje, kiedy ktoś mówi nam jaki kolor majtek mamy dzisiaj założyć. I nie, nie chodzi o przyrównanie tego, co dla dziecka dobre czy nie, do wyboru dizajnu majtek na piątek. Chodzi o pozwolenie na dokonywanie własnych wyborów. I kiedy tak obserwuję przeróżne miejsca w sieci, w których roi się od miłośników laktacji, to odnoszę wrażenie, że najbardziej na sercu nie leży im zdrowie tych wszystkich karmionych czy nie karmionych piersią dzieci, ale właśnie to, że ktoś chce dokonać innego niż oni, one wyboru. Że tu leży cały ciężar tego tzw. terroru laktacyjnego, którego może faktycznie i nie ma. A jego miejsce zajmuje coś znacznie gorszego: przekonanie jednych, że wiedzą dużo więcej i lepiej od pozostałych. I że tylko ich zdanie ma znaczenie. I wyłącznie oni mają rację. I ci pozostali powinni robić dokładnie tak, jak mówią oni.
Łatwo powiedzieć, trudniej przeżyć
Moja historia szpitalno-laktacyjna jest typowa: cesarskie cięcie, brak pokarmu, dzieciak w drugiej dobie zaczyna być głodny. Ja nie mam ani kropli w piersiach. Cisnę godzinami. W końcu, po drugiej dobie bez jedzenia, dziecko zaczyna jęczeć. Idę na noworodki i podaję modyfikowane mleko. Jestem szczęśliwa, dziecko najedzone, przewinięte, zasypia. Na sali leży ze mną dziewczyna. Jej syn, podobnie jak moja córka, głodny. Ona, podobnie jak ja, mleka nie ma. I podobnie jak ja … dostaje się w kleszcze siostry laktacyjnej, którą w tym szpitalu jest … zakonnica!! Ale w przeciwieństwie do mnie nie umie się postawić i wyznaczyć granicy ingerencji we własne życie. A tak przy okazji kochana, powiedz jak daleko sięga Twoja wyobraźnia żeby móc wykombinować jakie doświadczenie ma siostrzyczka w habicie w karmieniu piersią?? Hm??? No właśnie…
W końcu biorę dziewczę za koszulę i prowadzę na noworodki. Mały się najada i zasypia. Dziewczyna mało mnie nie dusi w objęciach szczęścia. Płacze. Kładzie się spać, pierwszy raz od 48 godzin.
I tą właśnie opowieścią podzieliłam się na jednym z popularniejszych forów laktacyjnych w sieci. I została ona uznana za szkodliwą. Zrozumiałam wtedy, że w świecie wszechpotężnej promocji wciskania matkom przekonania, że własnego zdania nie mają i mieć nie mogą, decyzja o tym jak będę karmić własne dziecko również moją decyzją nie jest.
„Dajesz dziecku to, co najlepsze”
Oczywiście wtedy, kiedy karmię piersią. To jasne. Wniosek jest prosty: karmiąc modyfikowanym nie daję dziecku tego, co najlepsze. Od tego już bardzo mały krok, żebyś poczuła się, młoda mamo, złą, gorszą, niedobrą i w końcu wyrodną matką. Nie ważne jest dlaczego zdecydowałaś się nie karmić piersią. Absolutnie. Bo co Ty w ogóle wiesz o tym, co dla Twojego dziecka jest najlepsze? Nie ważne. Ale uwaga! Oni wiedzą to lepiej. Tak, ci wszyscy, którzy stoją obok, których na co dzień nie ma w Twoim życiu, wiedzą doskonale co powinnaś, a czego nie. I dlatego bardzo dobrze orientują się, że nie dajesz Twojemu dziecku „tego, co najlepsze”. I teraz tak: nie chodzi o to, że mleko matki nie jest najlepsze. Skąd. Nie ma chyba żadnych wątpliwości, że tak jest. Ale używanie tego argumentu w takiej konfiguracji zakrawa właśnie na terror laktacyjny. To sugestia, że nie wystarczająco dbamy o nasze dzieci. To stawia wszystkie matki, które nie karmią piersią, w drugim rzędzie.
Czy zatem matki dzielimy na te gorsze i lepsze w zależności czy nas słuchają czy nie?
W najczulszy punkt
Uderzenie w matkę z wykorzystaniem jej dziecka jest czymś najbardziej obrzydliwym z ohydnych. Bo nie mówią nam, że my jesteśmy krzywe, grube, brzydkie i śmierdzimy. Ale, że robimy źle naszym dzieciom. Że o nie nie dbamy. Że jeśli nie wybieramy karmienia piersią, nie chcemy dla naszych dzieci tego, co najlepsze. Jeśli nie posyłamy dzieci na sto zajęć pozaszkolnych, nie dbamy o ich rozwój intelektualny. Jeśli nie żywimy naszych dzieci wyłącznie ekologiczną żywnością, bez glutenu ze wskazaniem czy nie, nie dbamy o ich zdrowie.
Hej, Wy…
… wszyscy i wszystkie, którzy tak chętnie i ochoczo stoicie na straży Waszej słusznej sprawy. A nawet jeśli? Nawet jeśli tak jest? To co Was to wszystkich, do jasnej ciasnej, interesuje? Że troszczycie się o moje dziecko? Że co, że nagle dobro wszystkich dzieci leży Wam na sercu? Że ponosicie jakąś odpowiedzialność za to, żeby innym dzieciom żyło się lepiej? Tak? To kiedy ostatni raz byliście w domu dziecka? Kiedy wzięliście na ręce sierotę albo chore dziecko, żeby choć przez chwilę poczuło co znaczy „przytulić się”? Kiedy daliście jakieś pieniądze na głodujące dzieci w krajach trzeciego świata? Kiedy złożyliście papiery adopcyjne dla dziecka z terenów objętych wojną? Kiedy przyjęliście pod swój dach matkę z dzieckiem albo sieroty uciekające z Syrii? Kiedy stanęliście w obronie dziecka, którego matka na ulicy leje po tyłku żeby szybciej przebierało nogami? Kiedy zadzwoniliście na policję po kolejnej awanturze u sąsiadów, gdzie jest dwójka malutkich dzieci? Kiedy?
Gdzie w takim razie leży granica Waszej troski? Może tam, gdzie zaczyna się Wasza odpowiedzialność? Tam, gdzie musielibyście Wy zmienić Wasze życie? Może tam, gdzie zaczynają się namacalne i długoterminowe skutki Waszej interwencji?
To są takie same dzieci, jak to moje. A Wy próbujecie wcisnąć mi kit, że tak bardzo przejmujecie się tym, jakie mleko będzie jadło! Dla Was to obce dziecko. Nie Wasze. Moje. Pamiętajcie o tym tak, jak ja pamiętam o tym patrząc i milcząc czego uczycie własne dzieci. Nie wytykam Was palcami, nie zwracam się Was personalnie. Nie hejtuję Was mówiąc „zabrałabym Ci dziecko jeszcze w szpitalu”. To Wasze dzieci i Wasze wybory. Wy pozwólcie mi dokonywać moich. I jej też.