Dokładnie cztery lata temu poznałam fajnego chłopaka. Spotykaliśmy się bez zobowiązań, aż po kilku miesiącach zostaliśmy zakochaną w sobie do szaleństwa parą. Na początku cud, miód i orzeszki, później zaczęły się schody. Był strasznie zazdrosny, mimo, że nie mogliśmy się spotkać (mieszkamy w innych miejscowościach), bo on mial inne plany. Nie mieliśmy jak do siebie dojechać czy coś innego stało na przeszkodzie, był niezadowolony, że wychodziłam do znajomych. On oczywiście mógł wszystko. Wyjścia ze znajomymi, przyjaciółka(z którą mnie zdradził, a ja poświęciłam dla niego przyjaciela!). Nie wytrzymałam, pierwsze rozstanie, jego tlumaczenie się, że on nie chciał, że taki już jest. dwa tygodnie przerwy, mojej tęsknoty, jego próśb-powrót. Nie powiem, trochę się pozmieniało, miał do mnie większy szacunek, wszystko super fajnie. Nasi rodzice traktowali nas jak własne dzieci, mimo naszego młodego wieku wymienialiśmy się, tzn. kilka dni ja u niego, kilka dni on u mnie. Wspólne wyjazdy na weekendy do dziadków, wczasy. Za bardzo ograniczyliśmy się tylko do siebie, w wyniku czego po półtorej roku kolejna mała przerwa na kilka tygodni. płakanie, obiecywanie zmian, kolejny powrót. zdecydowałam się na szkołę 100 km od miejsca zamieszkania, obydwoje strasznie to przeżywaliśmy, jednak stwierdziliśmy, że takim sposobem będziemy osobno rok, bo on miał iść na studia do tego samego miasta, a gdybym została w naszym liceum, to rok dłużej bylibyśmy obok siebie, ale za to dwa lata rozłąki. Kolejne schody, wątpliwości, wrociła zazdrość, miliony kłotni, on w pewnym momencie zastanawia się czy mnie w ogóle kocha i dochodzi do następnego rozstania. Tym razem, chciałam dać już sobie spokój, z tym (jak to zaczęli postrzegac wszyscy) toksycznym związkiem. Szlag trafił wszystkie poważne plany, probowałam na siłę zapomnieć, nawet kogoś poznałam, facet był idealny dla mnie, lepszego sobie wymarzyć nie mogłam, zdecydowaliśmy sie razem zamieszkać. 3 miesiące pózniej odzywa się moja niespełniona miłość, że żałuje, że nie potrafi tak beze mnie, że to bez sensu i dajmy sobie jeszcze jedną szansę. Nie mogłam o nim zapomnieć, więc długo niemyśląc rzuciłam wszystko, wrociłam do niego. Przez pierwszy miesiąc "pomieszkiwał" u mnie, wraz z rozpoczęciem roku akademickiego miał się wprowadzić. Niestety, ponoć jego rodzice, którzy tak bardzo mnie uwielbiają, zażyczyli sobie, aby zamieszkał w akademiku. W innym wypadku nie dzadzą mu pieniędzy na życie poza domem. Wielki bunt, obietnica, ze mimo wszystko zamieszka ze mną, że jakoś damy radę, przecież zawsze dawaliśmy. Jego wyjazd do rodziców, by uświadomić ich o tej decyzji, jednak wrócił z innymi planami. Nie podobało mi się to, wszyscy wiemy jak wygląda życie w akademiku, a poprzez te nasze rozstania on miał styczność z różnymi narkotykami, nie mówiąc o innych laskach. Aczkolwiek stwierdziłam, że przecież się kochamy, że spróbuję mu zaufać, że jakoś to zniesiemy. jednak bardzo szybko melanże akademickie stały się ważniejsze, u mnie był tylko po to żeby zjeść i się mną "nacieszyć" w wiadomy sposób. Aczkolwiek tym razem to on mnie zozstawił, po moich kłótniach i żalach, że nie ma dla mnie czasu. Jakis czas po rozstanu jeszcze się spotykaliśmy, liczyłam na to, ze wszystko wroci do normy, przecież zawsze wracało ... jednak nie tym razem. Poznał kogoś, twierdzi, że jest szczęśliwy. Wtedy ja, w akcie desperacji zaczełam imprezować. Po alkoholu milion wiadomości w jego stronę, w których wręcz się przed nim płaszczyłam i błagałam by wrocił. Urwanie kontaktu na kilka tygodni. Odezwał sie, zastrzegając od razu, żeby nie robić sobie nadziei, że jestem super przyjaciółką, ale już nic więcej. To po co przyjeżdżał? Zostawał na noc, calowal, przytulal? Okazalo się, że w miedzy czasie cały czas był z tamtą laską. Zrobiłam wielką awanturę, że jak mogł mnie tak potraktować, bla bla bla, jednocześnie prosząc go by wrocił... Znów się ode mnie odciął, poprzez moją nachalność. Jakis czas potem "przyjacielski" kontakt znow wrocił ... Dziewczyny ... ja naprawdę nie wiem co mam robić. tyle lat to trwa, tyle krzywdy, a ja nadal jestem pewna swojej milości do niego... Nadal spotykam się z jego rodziną, która ciągle traktuje mnie tak, jakby nic się nie stało. Zaznałam z jego strony wiele bólu, krzywdy, wyzwisk. Ale dał mi też mnóstwo chwil szczęścia, pełno niespodzianek. Tyle razem przeżyliśmy, że nie starczyłoby mi dnia na opowiedzenie tego. Myślę, że mógłby to być dobry scenariusz na jakiś dramat powiązany z komedią romantyczną ;) Ale wracając, nadal nie mogę sie pozbierać, caly czas mi go brakuje. Od 4 lat nie ma dnia, w którym bym o nim nie pomyslała. Przyjaciółka ma już dość mojego ryczenia jej w sluchawkę. Użalania się nad sobą jak mi źle i cieżko. Tak bardzo chciałabym, być znowu razem z nim.. Zapomnieć o wszystkim co bylo, zacząć od nowa... Mimo to, że już milion razy zdradził ze mną swoją laskę nie chce mu tego psuć, przecież mogłabym jej wszystko powiedzieć, raczej nie byłaby zadowolona (chyba, że jest tak głupia i ślepo zakochana jak ja). Skoro tak się zachowuje też na pewno ma jakiś sentyment, ale ja już mam dość. Psychicznie mnie to wszystko męczy.. "przychodzi, znika, kocha się ze mną, ucieka, pisze, nie odpisuje, mnoży cisze" jak się z tego wyleczyc!?