Dziś jak spoglądam na moją toaletkę, albo wchodzę do łazienki to zastanawiam się czy na pewno tego wszystkiego mi trzeba. I niestety dochodzę do wniosku, że niestety ale tak. Ale dziś skupię się na tych podstawowych, bez których codzienna pielęgnacja czy makijaż nie ma prawa bytu u mnie. Oczywiście to mój niezbędnik, i nikogo tutaj nie mam zamiaru namawiać, że ma tak a nie inaczej wyglądać :)
Na podium u mnie znajdują się pędzle. Pomimo marzeń z lat dziecięcych, jeszcze parę lat temu nie wyobrażałam sobie, że pędzlem będę nakładać podkład. Przez lata ograniczałam się do nakładania nimi cieni i różu. Czasem pudru, chociaż częściej w tym przypadku sięgałam po puszek. Ale wraz z zaspokajaniem wiedzy o świecie kosmetycznym i zagłębianiem się w tajniki makijażu, odkrywałam coraz to nowsze możliwości pędzli. Dziś nie wyobrażam sobie wykonać makijaż czymś innym. Służą mi do podkładu, do pudrów, rozświetlaczy, bronzerów, cieni - jednym słowem do wszystkiego. Wśród mojej kolekcji górują RT i Kavai. Kiedy kupowałam Reale miałam do wyboru - albo one albo Zoeva, wybrałam RT i nie żałuję tego zakupu, obecnie czekam na kolejne. W Zoevę również zainwestowałam, ale...no właśnie ciągle mam do nich jakieś "ale". Kavai i Hakuro natomiast to ta sama półka cenowa, a jednak mając obie marki w posiadaniu wolę te z Kavai, a zwłaszcza mój ulubiony pędzel do podkładu. Tak czy inaczej moje motto brzmi "pędzli nigdy za wiele" więc moja kolekcja jest wciąż powiększana. Jak na razie brak mi tylko porządnego pędzla kabuki, ale wciąż się zastanawiam który wybrać.
Pozostając przy pędzlach, kolejnym bez którego nie wyobrażam sobie w tym momencie rytuału maskowania się - to oczywiście pędzel do maseczek. Nienawidzę nakładania masek na twarz palcami, jest to dla mnie nie higieniczne i zwyczajnie działa mi na nerwy. Poza tym opuszkami palców nigdy nie pokryjemy twarzy w sposób nas zadowalający. Pędzel do masek jest więc niezbędny, a zwłaszcza dla takiej maseczkomaniaczki. Ten który używam kupiłam w Rossmanie, jest to produkcja Ewy Schmitt. Niedrogi, a bardzo przyjemny. W kolorze bieli dodatkowo ozdobiony cyrkonią (takie małe cacko a cieszy oko). Ścięty prosto, wykonany z włosia syntetycznego, na drewnianej białej rączce ze srebrną skuwką. Wygląda bardzo efektownie.
Pędzle, pędzlami, ale jak się je użytkuje to wypadałoby zadbać o ich higienę. Kolejnym z listy jest więc jajeczko Brushegg. Każdy je zna, a przynajmniej każdy widział. Jest miękkie, wykonane z silikonu, uformowane w owalny kształt z jednej strony, posiadające wypustki aby móc oczyścić dokładnie pędzel i szparę do zakładania na palce, żeby łatwiej było je trzymać. Dostępne praktycznie w każdej już drogerii czy to stacjonarnej czy internetowej.
Sposobów na czyszczenie pędzli jest wiele, ale ta chyba jest najmniej inwazyjna dla ułożenia włosia. A dodatkowo z Brushegg idzie to jakoś tak sprawnie i szybko :)
Pozostając przy twarzy i makijażu, od kiedy odkryłam konturowanie na stałe zawitała u mnie gąbeczka do makijażu. Co prawda tą którą posiadam to żaden BeautyBlender, ale lubię ją bardzo. Chociaż na BBlender się czaję i znalazł się on na mojej liście chciejstwa na rok następny (w sumie to miałam go już ostatnio w dłoni w Douglasie, ale wygrał róż i podkład :/ więc obeszłam się smakiem). Wracając do mojej tanizny bardzo ją pomimo wszystko lubię. Jest zgrabna bo należy do tych mniejszych, wyprofilowana po środku, więc się ją dobrze trzyma, z jednej strony zakończona owalem z drugiej stożkiem.
Zejdźmy nieco niżej, no może trochę więcej niż nieco, bo aż do pośladków i ud...która z Was uwielbia cellulit? Żadna, i pewnie każda z Was używa w celu pozbycia się go peelingów, masek czy balsamów. Ja się lubuję w peelingach. Ale wykonanie peelingu dłonią do zabawnych nie należy. Stąd moje uwielbienie do wszelkiego rodzaju rękawic do ciała. W chwili obecnej używam bambusowej, która jest idealna. W połączeniu z kosmetykiem daje naprawdę porządny, wzmocniony efekt.
Jakiś czas temu zaczęły być modne szczoteczki elektroniczne do mycia twarzy. Na początku podeszłam sceptycznie do nich, miałam dawno temu jakąś szczoteczkę, ale nie elektryczną i jakoś się z nią nie polubiłam. Tym razem jednak wyręczył mnie w podjęciu decyzji mój mąż - sprezentował mi tak ową w zestawie Olay, w którym był jeszcze żel do mycia twarzy. Szczoteczka jednak okazała się prezentem trafionym i powiem Wam szczerze, że na chwilę obecną nie wyobrażam sobie inaczej mycia twarzy. Szczoteczka taka dodatkowo podczas mycia masuje twarz i oczywiście w połączeniu z produktem do demakijażu odpowiednio domywa skórę z zanieczyszczeń.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam :) Tak oto wygląda mój niezbędnik akcesoriów kosmetycznych. Rzeczy bez których nie umiem już obejść się podczas makijażu czy pielęgnacji ciała. Jestem ciekawa jak to wygląda u Was? Macie jakieś ulubione swoje akcesoria?