Nigdy nie dostałam mandatu za szybką jazdę, nie przechodziłam na czerwonym świetle, nie zwinęłam lizaka ze sklepu. Chociaż mam grupę znajomych, zdaję sobie sprawę z tego, że uważają mnie za fajną, ale dość nudną osobę.
W ubiegłe wakacje zostałam zaproszona na urodziny koleżanki do jednego z pubów. Przyznam, że nie bardzo miałam ochotę pójść – alkohol piję bardzo rzadko, nocne posiadówki to też niespecjalnie moja bajka. Jednak (czemu sama się dziwię) postanowiłam mimo wszystko wybrać się tam na godzinę czy dwie.
Okazało się jednak, że zabawa była świetna. Siedzieliśmy w kilkanaście osób w wynajętej na tę okazję sali, śmialiśmy się i rozmawialiśmy godzinami. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewnej chwili padło hasło – zróbmy coś szalonego! Normalnie zareagowałabym inaczej, jednak trzy duże piwa, jakie w siebie wlałam ( normalnie wypijam maksymalnie jedno) sprawiły, że poziom mojej odwagi wzrósł o jakieś dwieście procent.
W pobliżu pubu, w którym świętowaliśmy, znajduje się fontanna, więc ktoś wpadł na pomysł, abyśmy się w niej wykąpali (nie muszę chyba dodawać, że jest to absolutnie zabronione – chociaż wtedy jakoś mi to umknęło). Wyszło na to, że ja, szara myszka, najspokojniejsza z towarzystwa, wskoczyłam do niej jako pierwsza. I poczułam się naprawdę świetnie – jednak stan ten nie trwał długo!
Nie wiem, jak to się stało, ale po chwili moim oczom ukazał się radiowóz. Momentalnie wytrzeźwiałam, kiedy zobaczyłam wysiadających z niego dwóch funkcjonariuszy. Musicie wiedzieć, że w tym momencie tylko ja znajdowałam się w wodzie – inni imprezowicze nie zdążyli jeszcze zdjąć butów, odłożyć toreb i portfeli na bok etc.
Jeden z panów policjantów był grubo po czterdziestce, ale drugi… wysoki, ciemne oczy, zniewalające spojrzenie. Ja jednak byłam potwornie wystraszona – po raz pierwszy w życiu zrobiłam coś zakazanego i od razu zostałam złapana.
Młodszy funkcjonariusz spisał moje dane i powiedział: Jest pani tak uroczo wystraszona, że nie mam sumienia wystawiać mandatu. Proszę jednak następnym razem darować sobie kąpiele w publicznych fontannach.
Podziękowałam, przeprosiłam chyba sto razy, policja odjechała. Jakież było moje zdziwienie, kiedy następnego dnia ktoś zadzwonił do moich drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam przystojnego funkcjonariusza, trzymającego w dłoniach bukiet tulipanów. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że znał mój adres – przecież spisał wszystkie dane. Powiedział, że po raz pierwszy widział tak uroczo tłumaczącego się ze swojego zachowania „gagatka” i że chętnie wybrałby się ze mną na spacer wokół fontanny. Byłam tak zaskoczona, że od razu się zgodziłam.
A dziś… jesteśmy już zaręczeni. Marcin (bo tak ma na imię „mój” policjant) poprosił mnie o rękę oczywiście koło fontanny, przy której się poznaliśmy. Już teraz wiem, że warto czasem zrobić coś całkiem szalonego!