Jakiś czas temu na jednym z portali społecznościowych przeczytałem informację, że organizowany jest bal z okazji dziesięciolecia matury w moim liceum. Co mi szkodzi – pomyślałem. I postanowiłem pojechać.
Okazało się, że stawiła się ponad połowa mojej klasy. Większość ludzi miała już swoje rodziny albo była w związkach, sporo rozmawialiśmy, piliśmy trochę alkoholu, było naprawdę miło. W pewnej chwili weszła Ona – w czerwonej sukience do kolan, z rozpuszczonymi włosami, w czarnych szpilkach. Od razu zwróciła moją uwagę. Nie mogłem jednak za nic sobie przypomnieć, żeby chodziła ze mną do klasy.
Podszedłem do niej, zaczęliśmy rozmawiać. Po chwili przyznałem, że zupełnie jej nie kojarzę. Marta, bo tak miała na imię, powiedziała, że faktycznie się zmieniła, ale przecież siedziała ze mną na lekcjach polskiego, więc chyba powinienem ją kojarzyć. Tak, to ta Marta, która w czasach licealnych miała aparat na zębach, okulary w sporych oprawkach i ubierała się w obszerne t-shirty i zwyczajne dżinsy, a włosy zawsze wiązała w kucyk.
Spędziliśmy razem cały wieczór, pod koniec zapytałem, czy mogłaby dać mi swój numer telefonu, bo chętnie powtórzyłbym spotkanie, gdyby oczywiście miała na to ochotę. W odpowiedzi usłyszałem – Wiesz, podkochiwałam się w tobie przez całe liceum, ale wtedy nie zwracałeś na mnie najmniejszej uwagi, więc teraz raczej niekoniecznie mam ochotę na randkę.
Od tej pory wiem, że nie tylko wygląd się liczy – i że być może zmarnowałem przez swoją głupotę szansę na udany związek…