Pod koniec marca tego roku zaczęła mnie dość mocno boleć lewa część brzucha, w okolicach jajnika. Na początku myślałam, że to pewnie nic poważnego, brałam przez kilka dni leki przeciwbólowe. Jednak dolegliwości były coraz silniejsze, po tygodniu musiałam wezwać wieczorem karetkę, bo nie mogłam już normalnie funkcjonować.
Oczywiście lekarze zrobili wszelkie możliwe badania. Postanowiono, że mam zostać przez kilka dni w szpitalu w celu dokładniejszej diagnostyki. Ordynator wezwał mnie po dwóch dniach do siebie i usłyszałam:
-Pani Anno, przykro mi, ale mamy spore podejrzenie, że to guz o charakterze nowotworowym.
Prawie osunęłam się z krzesła. Ja, która miałam co najwyżej grypy w sezonie jesienno – zimowym, być może mam raka i umrę? Nie wiem, jak wyszłam z gabinetu. Szłam szpitalnym korytarzem, nagle zobaczyłam otwarte drzwi do kaplicy. Nogi jakoś same mnie tam zaprowadziły. Usiadłam i …nie, nie zaczęłam się w standardowy sposób modlić. Pytałam tylko: „Dlaczego ja, co złego Ci zrobiłam, Boże? Jeśli naprawdę jesteś, odpowiedz mi!”. Spędziłam tam chyba cały wieczór, na zmianę płacząc i zadając pytania. Gdy wyszłam z kaplicy, był już późny wieczór.
Następnego dnia miało się odbyć jeszcze jedno ważne badanie, mające rozsądzić sprawę. Szłam na nie jak na ścięcie. Nie miałam już nawet siły płakać. Wyniki miały pojawić się następnego dnia. Przecież wiadomo, że będą fatalne – myślałam. Teraz już nic nie ma znaczenia.
Następnego dnia ordynator znów zaprosił mnie do siebie. Już stojąc w progu zapytałam, ile czasu mi zostało. Miesiąc? Pół roku? Może rok?
On spojrzał na mnie dość dziwnie, roześmiał się (w tej sytuacji myślałam, że tego typu poczucie humoru jest raczej nie na miejscu) i usłyszałam:
- Pani Anno, wszystko jest ok, to niegroźna zmiana, którą wytniemy i za parę dni będzie pani w domu, w pełni zdrowa.
Pamiętam tylko, że rzuciłam się na niego i zaczęłam dziękować. Po wyjściu z gabinetu zaczęłam jednak się zastanawiać nad moją wczorajszą wizytą w szpitalnej kaplicy. Kurczę, chyba naprawdę Bóg istnieje, skoro mnie wysłuchał?