Wszystko jest super, udało nam się kupić dom, mamy dwa samochody. Ale…no właśnie, mieszkańcy tego kraju to ludzie szalenie nieufni, zupełnie inni od Polaków i chwilami czuję się tutaj okropnie samotna. Mąż pracuje całymi dniami, jest w domu dopiero wieczorem i wtedy możemy porozmawiać i pobyć razem.
Ale w ciągu dnia zwyczajnie nie mam się do kogo odezwać. Są w moim mieście dwie osoby z Polski, które znam, widujemy się średnio raz w miesiącu, ale poza tym znajomych brak. Robiłam już wszystko – chodziłam do sąsiadów z ciastem powitalnym, starałam się poznać lokalną społeczność poprzez udział w festynach i spotkaniach. Jednak Norwegowie to specyficzny naród, mówi się, że są tacy dlatego, bo przez szereg lat musieli pokonywać ogromne odległości, żeby się z kimś spotkać (przed epoką samochodów odwiedziny były naprawdę utrudnione). Czuję, że nie akceptują mnie poniekąd ze względu na pochodzenie, ale z tym akurat nic nie mogę zrobić.
Chwilami zastanawiam się nad tym, czy nie namawiać męża do tego, abyśmy przeprowadzili się do Polski. Wiem, praca będzie gorzej płatna, dom mniejszy, samochód jeden – ale bylibyśmy otoczeni rodziną, znajomymi, ludźmi, do których zawsze można wpaść nawet z niezapowiedzianą wizytą. Wychowałam się w takim ciepłym, głośnym domu, moja rodzina jest naprawdę duża, miałabym też pomoc przy małym.
Ale z drugiej strony może po prostu jest mi za dobrze i sama wymyślam sobie problemy? W końcu kochamy siebie i nasze dziecko, prowadzimy dobre, choć jednak dość samotnicze życie. Co byście zrobili na moim miejscu?