Jestem osobą dość przesądną, więc podczas weselnego przyjęcia myślałam tylko o tym, że na pewno los nie będzie dla nas łaskawy. Przyznam, że w znacznej mierze zepsuło mi to radość ze świętowania. Po kilku dniach nie wytrzymałam i opowiedziałam o swoich przemyśleniach świeżo upieczonemu małżonkowi. Strasznie mnie to męczyło i po prostu musiałam zrzucić z siebie ten ciężar.
Karol przytulił mnie i powiedział: Kochanie, będziemy najszczęśliwszą parą na świecie, zobaczysz. Faktycznie, przez pięć lat nasze życie przypominało sielankę. Zdrowa, wesoła córeczka, fajny dom na przedmieściach Warszawy, zgoda, zdrowie, co roku jakieś egzotyczne wakacje.
Wczoraj jednak usłyszałam od męża, że zakochał się i nie może już tego dłużej ukrywać. Po tych słowach spakował swoje rzeczy i wyszedł. Jestem załamana, nie potrafię nawet zebrać myśli. Może to głupie, ale myślicie, że to przez te wszystkie sytuacje z dnia ślubu? Czy już wtedy los dawał mi ostrzeżenie, że będzie coś nie tak?