Gdy poznałam Maćka, od razu czułam, że to Ten. Faktycznie, nie pomyliłam się. Po dwóch latach poprosił mnie o rękę i zaczęły się przygotowania do ślubnej uroczystości. Od razu zapowiedziałam, że huczne weselisko to nie dla mnie, wolałabym skromne przyjęcie w gronie najbliższych. Dobrze – powiedział. Mam tylko nadzieję, że przekonamy do tego moich rodziców.
Narzeczony pochodzi z bogatej i licznej rodziny. U mnie sytuacja jest nieco inna, mam jednego brata, rodzice należą raczej do klasy średniej. Dobrze czujemy się w naszym niewielkim gronie.
Gdy poinformowaliśmy rodziców Maćka o naszych planach, bardzo nam gratulowali. To naprawdę dobrzy i życzliwi ludzie. Jednak jego mama od razu zaczęła sporządzać listę gości. Od razu powiedziałam jej, że chcielibyśmy urządzić tylko małe przyjęcie, jednak w ogóle nie przyjmowała tego do wiadomości. „Kochana, mój syn żeni się z piękną i mądrą kobietą, niech wszyscy o tym wiedzą!”. Stanęło na tym, że wg jej obliczeń na weselu ma się zjawić około 160 osób. Dla mnie to szaleństwo i zupełne zbędny wydatek i dziwna szopka. Przyszła teściowa powiedziała, żebyśmy nie martwili się o pieniądze, w końcu żeni się jej jedynak.
Co mam zrobić? Czy obstawać przy swoim i powiedzieć kategorycznie, że nie chcemy dużego wesela z oczepinami, piętrowym tortem i głupimi przyśpiewkami? Czy ulec presji dla świętego spokoju i zamiast skromnego przyjęcia mieć balangę na prawie 200 osób? Nie wiem już, co o tym myśleć…