Odrazu zaiskrzyło i zaczęliśmy się spotykać. Wszystko pięknie, po kilku miesiącach zakochałam się na zabój. Pierwsze wakacje razem, imprezy znajomi.. wszystko jak z bajki. Po kolejnym miesiącu stało się coś, o czym nikt nawet by nie pomyslal- mój X (tak go nazwijmy) świetny kierowca, opanowany, przy którym zawsze czułam się bezpiecznie, miał wypadek samochodowy. Jechal do mnie.
Mieliśmy spędzić razem wieczór i noc. Bardzo go wtedy potrzebowalam. Diagnoza- złamanie kręgosłupa. Pieciodniowy pobyt w szpitalu, ja nie odstepująca go na krok, jedynie na noc wracałam do domu. Po tym zdarzeniu w naszym związku nastąpił przełom, co dziwne zmiana na gorsze. On zaczął być arogancki, ja z natury jestem wybuchową osobą co dodatkowo pobudzało negatywną atmosferę.
Kłótnie, brak jakiegokolwiek zrozumienia. Pierwsza sytuacja- weekend majowy, kiedy po tym jak ze znajomymi zapalilam papierosa, zaczął mnie wyzywac, wykrzyczał najgorsze wyzwiska o jakich kiedykolwiek mogłam pomyśleć. Rzucił we mnie puszką z piwem. Plecy bolały mnie tydzień. Druga sytuacja- tydzień temu, mój ukochany nie akceptuje mojej przyjaciółki, wyprowadził mnie z rownowagi wyzywajac ja po czym chciałam wyjść z domu. Nie chciał mnie wypuscic, szarpał mną. Wyzywal, miałam na rękach siniaki. I wczoraj, wróciłam od niej, okazało się że nas śledził, o godzinie 23 wparowal mi do domu, klocilismy się, zabrał mi telefon, ja w amoku zaczęłam go okładac żeby oddał mi swoją własność. Złapał mnie za rece, rzucił o podłogę i kilka razy zdarzyły się podobne zachowania. Przeciągnął całą moją rodzinę na swoją stronę.
Moja rozbitą rodzinę. Jestem w szoku, zostałam sama. Tymbardziej że nigdy nie spodziewałam się tego po nim, był cudowny i kochający. Był w stanie za mnie zabić, ja za niego też. Kocham go nad życie, nie potrafię bez niego żyć. Muszę dać radę, bo nie chce do niego wracać mimo tego jak bardzo kocham... jestem bezsilna.