Wczoraj wyszłam z domu około 19tej, wieczór był ciepły i słoneczny. Mniej – więcej w połowie drogi zobaczyłam, że ktoś wyrzuca z samochodu na pobocze spory pakunek.
Ludzie są beznadziejni, przecież na osiedlu stoi mnóstwo kontenerów, po co wyrzucać śmieci w okolicy lasu – pomyślałam. Próbowałam wpisać sobie do pamięci telefonu dowód rejestracyjny tego auta, ale niestety nie zdążyłam, odjechało z piskiem opon.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zorientowałam się, że …ten pakunek się rusza! Początkowo trochę się przestraszyłam, po dłuższej chwili zebrałam się jednak na odwagę i postanowiłam zajrzeć do środka. Okazało się, że w środku jest mały, na oko kilkutygodniowy szczeniak. Jasnobrązowy, z białą łatką na grzbiecie, prześliczny.
Musicie wiedzieć, że jestem bardzo wrażliwą na krzywdę zwierząt osobą, zatem wiedziałam, że muszę wziąć go do siebie. Mąż, chociaż pochwali moją decyzję, stwierdził, że pieska rano odwiezie do schroniska. A ja…siedzę i płaczę cały wieczór, bo już zdążyłam się do niego przywiązać, poza tym być może to ja uratowałam go od marnej śmierci przy drodze. Pokłóciliśmy się o to, mąż stwierdził, że nie mamy miejsca ani warunków na trzeciego psa (w trzypokojowym mieszkaniu). Ale przecież u nas będzie nam o niebo lepiej niż w schronisku… Jak go przekonać? Nie chce, żeby rano go nigdzie zawoził!