"Przejrzałem pobieżnie tekst. Widać było gołym okiem, że pisało go kilka osób, każdy ze swojej dziedziny. Rozpoznałem nawet swój kawałek o pokojowym wykorzystaniu energii atomowej. Przemówienie w obecnym wariancie nie do końca było jeszcze dopracowane – do konsultacji pozostawało ponad dziesięć dni i niewątpliwie dyrektorzy doszlifują wypowiedzi do niezbędnego standardu. Mnie te niedociągnięcia nie martwiły– w dobrym tłumaczeniu i tak ocenia się tekst docelowy,nie wyjściowy."
Autor pisze z pewnym dystansem do siebie, do ówczesnych spraw, ze szczyptą sarkazmu, gdzie wypada, i z pewnym sentymentem do najlepszych lat swojej kariery zawodowej. Nie brak w tekście zabawnych anegdot politycznych i nie tylko. Mam nawet takie bardzo dziwne wrażenie, ze tych anegdot i małych fajerwerków humoru byłoby więcej, gdyby dystans czasowy był jeszcze większy.
"Czas wracać. Spotkałem przy samym parkingu pałacowym sympatyczną Amerykankę z ich delegacji, w mojej randze dyplomatycznej. – Czy wiesz, co znaczą te litery? – wskazała mi duże CH na tablicy rejestracyjnej volkswagena – garbuska. – Confederatio Helvetica To stara łacińska, historyczna nazwa Szwajcarii – popisałem się. – O! Dziękuję – zaśmiała się. Amerykanie często się śmieją. O wiele częściej od nas. Opowiedziałem Jackowi swoje wstępne wrażenia ze spaceru.– Zobaczysz, przenikniesz tą atmosferą. To jest ich poczucie dostatku, bezpieczeństwa socjalnego i stabilności ustrojowej."
Czy autorowi udało się zachęcić czytelnika?
Moim zdaniem, trylogia tłumaczeniowa Aleksandra Janowskiego powinna zajmować poczesne miejsce w bibliotece podręcznej każdego tłumacza, każdego kandydata i każdego aspiranta do tego trudnego zawodu. Przyznać trzeba, że wzmiankowany autor stara się jak może, by rozhuśtać naszą wyobraźnię i wiernie ukazać zarówno blaski jak i cienie” życia codziennego Polaków w latach 80 - tych”. Próbę zaliczyłbym do udanych.
Czy umieściłabym ją na postumencie?
Wspomnienia autora z jego barwnego życia w nie najłatwiejszych czasach są niezmiernie żywe I zachęcają do refleksji.