Jakiś czas temu poznałam pewnego faceta. Zaiskrzyło od razu, zaczęliśmy się spotykać. Kilka razy zaprosił mnie do siebie na kolację – trzeba mu przyznać, że z gotowaniem radzi sobie świetnie. W końcu stwierdziłam, że wypadałoby odwdzięczyć się podobnym zaproszeniem. Tylko będzie pewien problem, bo kompletnie nie znam się na tych wszystkich kuchennych sprawkach.
Postanowiłam zatem, że zrobię mały fortel i zamówię jedzenie z pobliskiej restauracji. Bardzo chciałam bowiem dobrze wypaść – stwierdziłam, że po prostu za jakiś czas przyznam się do mojego braku zdolności kulinarnych, ale jeszcze nie przyszła na to pora. Zamówiłam więc na przystawkę zupę tajską z krewetkami, danie główne to grillowane warzywa pod beszamelem, na deser miało być tiramisu. Umówiliśmy się na dziewiętnastą, zatem poprosiłam, żeby jedzenie dotarło godzinę wcześniej – bym miała czas przełożyć je do własnych garnków i odgrywać wspaniałą kucharkę.
Przez cały dzień wymienialiśmy smsy. Pytał, jak mi idzie w kuchni, czy może przyjechać wcześniej i mi trochę pomóc. Rzecz jasna odpowiadałam, że świetnie sobie radzę, zatem zobaczymy się dopiero o dziewiętnastej.
Przygotowałam się na tę randkę najlepiej, jak mogłam. Założyłam nową małą czarną, szpilki, nakryłam pięknie stół. Zbliżała się osiemnasta, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam święcie przekonana, że to facet z jedzeniem, więc nie patrzyłam przez wizjer, otworzyłam drzwi od razu.
Okazało się, że zamiast spodziewanych pudełek z jedzeniem mam przed sobą…tak, mojego gościa! W ręku trzymał bukiet kwiatów, a ja myślałam, że zejdę na zawał. W ten właśnie sposób cały mój misterny plan legł w gruzach. Po chwili pojawił się bowiem dowoziciel jedzenia z zamówieniem.
Cóż…teraz sama się z tego śmieję, ale w tamtym momencie nie było mi za wesoło. W końcu przyznałam się, że kucharka ze mnie marna – co mojemu towarzyszowi wcale nie przeszkadza. Teraz już wiem, że szczerość bardziej się opłaca, a kombinowanie kończy się kompletną klapą!