Mój mąż przedstawił sprawę jasno i bez ogródek – miałam poddać się aborcji. Przekonywał mnie, że tak będzie lepiej, że kiedyś jeszcze urodzę zdrowe dziecko, że nie mamy możliwości finansowych ani sił na to, by opiekować się dzieckiem chorym i wymagającym szczególnego zaangażowania z naszej strony. Teraz się tego wstydzę, ale w pierwszej chwili przyznałam mu rację – przecież dwa razy w roku jeździliśmy na egzotyczne wakacje, zimą obowiązkowo narty, w weekendy też raczej nie bywaliśmy w domu. Jak mieliśmy prowadzić takie życie z chorym dzieckiem? To było niemożliwe.
Przepłakałam wiele nocy. Z jednej strony słowa męża wydawały mi się logiczne, z drugiej jednak bardzo zabolało mnie, że on zwyczajnie nie chce tego dziecka, które przecież jest owocem naszej miłości. Poza tym najzwyczajniej w świecie bałam się zabiegu. Zbliżał się czas podjęcia decyzji, ja byłam strzępkiem nerwów. Oczy zapuchnięte od płaczu, w głowie gonitwa myśli, ciągły stres. Sporo wtedy spacerowałam, bo nie mogłam po prostu wysiedzieć w domu, musiałam, jak to się mówi, przewietrzyć głowę.
Któregoś dnia zaszłam daleko poza granicę osiedla, na którym mieszkaliśmy. Znalazłam się obok jakiegoś przedszkola, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Okazało się, że była to placówka z oddziałami integracyjnymi, a dzieciaki właśnie wyszły na dwór. Wiele z nich było zdrowych, część z zespołem Downa, porażeniem mózgowym i innymi dolegliwościami. I wiecie, do? Te dzieciaki były po prostu cudowne, pełne uśmiechu, radości życia. Kiedy je zobaczyłam, rozpłakałam się i podjęłam decyzję – nie poddam się aborcji.
Gdy tylko wróciłam do domu, postanowiłam powiedzieć o tym mężowi. Wybuchła potworna awantura. Powiedział, że jestem nieodpowiedzialna, że niszczę całe nasze życie, że z kalekim dzieckiem na pewno daleko nie zajdziemy. Spytałam zatem, czy ma zamiar pomagać mi w wychowaniu dziecka. W odpowiedzi usłyszałam, że nie jest na to gotowy. Zaczął się pakować. Wg głowie wirowało mi od nadmiaru wrażeń. Przed chwilą podjęłam bardzo ważną życiową decyzję, byłam jednak pełna obaw – a tu okazuje się, że mój mąż mnie zostawia i skazuje na samotne macierzyństwo. Gdy wychodził, powiedział, że jeśli zmienię zdanie, on może wrócić. Wiedziałam jednak, że to nigdy nie nastąpi.
Parę miesięcy później urodziłam Maćka. To najpiękniejsze, najbardziej kochane dziecko na świecie. Okazało się, że jego wada jest lekka, zatem bardzo możliwe, że w przyszłości nauczy się liczyć, mówić, sam wiązać sobie buty. Nie jest mi łatwo, ale jego uśmiech i miłość każdego dnia utwierdza mnie w przekonaniu, że podjęłam słuszną decyzję.
Niedługo ma się odbyć moja ostatnia sprawa rozwodowa z mężem. Nie chciał widzieć synka. Dlatego to ja każdego dnia muszę dawać mu tyle miłości, żeby wystarczyło za mamę i ojca…