Dzień przed moimi czterdziestymi pierwszymi urodzinami zorientowałam się, że jestem w ciąży. Okres spóźniał mi się już ponad tydzień, a zdawałam sobie sprawę, że na menopauzę chyba jeszcze trochę za wcześnie. Od razu pobiegłam do apteki po test ciążowy. Wynik był jednoznaczny – dwie kreski. Czyli moja dorosła córka będzie miała rodzeństwo. Gdy tylko mąż wrócił z pracy, poprosiłam jego i córkę na rozmowę. Chyba bali się, że powiem, że jestem poważnie chora – mieli bardzo poważne miny.
Od razu przeszłam do rzeczy. Mąż chyba był trochę przerażony, ale z drugiej strony ucieszył się. Miał tylko obawy, czy z dzieckiem będzie wszystko w porządku – w końcu miałam już swoje lata, a wtedy ryzyko chorób u maleństwa wzrasta. Natomiast moja córka praktycznie wpadła w szał. Powiedziała, że jesteśmy z mężem nieodpowiedzialni, że w tym wieku ludzie raczej oczekują wnuków, a nie dzieci. Było mi bardzo przykro – owszem, nie planowaliśmy tego, ale skoro już tak się zdarzyło, trzeba ten fakt zaakceptować.
Córka jednak nie dawała za wygraną, ciągle mi mówiła, że nie będzie niańczyć „jakiegoś bachora” ani chodzić za nas na wywiadówki, kiedy my nie będziemy mieli na to siły. Czułam się z tym bardzo kiepsko i prosiłam ją, żeby zmieniła swój stosunek – wszak za parę miesięcy miał się urodzić jej brat. Dodatkowo kiepsko fizycznie znosiłam ciążę, byłam opuchnięta, sporo przytyłam. Potrzebowałam raczej wsparcia niż takiego traktowania.
Kiedy byłam na początku szóstego miesiąca, odwiedził nas nagle narzeczony córki. Oboje mieli dość dziwne miny, kiedy powiedzieli, że musimy porozmawiać. Myślałam, że postanowili razem zamieszkać, w sumie liczyłam się z tym faktem i specjalnie mi to nie przeszkadzało. Dowiedzieliśmy się jednak, że nasza rodzina powiększy się. Ze wzruszenia popłakałam się od razu (dodatkowo hormony ciążowe we mnie buzowały, więc byłam podatna na emocje w dwójnasób). Ustaliliśmy, że młodzi wynajmą wspólnie mieszkanie, a kiedy już dziecko pojawi się na świecie, wezmą ślub.
Od tego dnia zachowanie mojej córki zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przestała mi dogryzać, sama była zachwycona swoim stanem, szukała we mnie wsparcia i pomocy, pytała o wiele rzeczy.
A dziś… wspólnie chadzamy na spacery z naszymi maleństwami. Wiem, to dość rzadka sytuacja, by w jednym wózku moja córka wiozła swojego synka, gdy tuż obok jedzie w drugim jej maleńki brat. Ale jak widać los wymyśla bardzo różne scenariusze…