Zawsze lubiłam dobrą zabawę, zakrapianą alkoholem. Imprezy u znajomych, grille, urodziny albo spotkania bez okazji – zawsze znalazł się powód do tego, żeby się napić. Nikomu tego nie mówiłam, dlatego piszę tutaj, bo wiem, że pozostanę anonimowa. Ostatnio po prostu lubię napić się sama w domu. Gdy zmęczona wracam z pracy, nie mam już najzwyczajniej w świecie siły ani ochoty przebierać się, robić nowy makijaż i wychodzić gdziekolwiek.
Na początku piłam jedno piwo, najwyżej dwa. Potem doszły do tego jeszcze drinki – uwielbiam gin z tonikiem, dobrą brandy, zawsze mam pełny barek dobrych alkoholi. Nie zastanawiałabym się nad tym jakoś specjalnie, ale ostatnie obejrzałam w telewizji film dokumentalny o tym, że ostatnio kobiety spożywają coraz więcej napojów alkoholowych, a picie w samotności nie jest dobrą oznaką. Z tym, że ja nie piję dużo, nie kończę w krzakach jak menele. Po prostu robię sobie wieczorem w domu trzy – cztery drinki, do tego piwo czy kieliszek wina, to pozwala mi się odstresować po ciężkim dniu i spokojnie zasnąć.
Myślicie, że mam jakiś problem? Szczerze mówiąc jakoś nie wyobrażam sobie siebie w garsonce za tysiąc złotych i butach z wężowej skóry na spotkaniu Anonimowych Alkoholików – bezrobotnych ludzi, którzy przegrali życie, żyją z zasiłków albo zbierają puszki. Ja tam po prostu nie pasuję. Ale gdyby nie to, że obejrzałam ten dokument, pewnie bym się nad tym nie zastanawiała, jednak to, co tam mówili, jakoś mną wstrząsnęło.
Przyznam, że już dawno nie miałam takiego dnia, kiedy nie wypiłabym nic, co ma w składzie alkohol. Z drugiej strony nigdy nie piję na umór, kontroluję to. Powinnam iść do specjalisty czy to tylko jakieś moje wymysły i wszystko ze mną w porządku?