Wymyślił więc, że spędzimy dwa tygodnie urlopu w górach, zbiera już cały ekwipunek. Dla mnie to żadna rewelacja, nie po to haruję przez cały rok, żeby męczyć się jeszcze podczas wakacji.
Namawia go na jakiś Egipt, Grecję czy Chorwację, marzy mi się leżenie na leżaku z drinkiem, czytanie książek. Wczoraj bardzo się o to pokłóciliśmy ,w końcu stanęło na tym, ze wyjedziemy w tym roku osobno.
Ja jednak tak naprawdę kompletnie sobie tego nie wyobrażam i mam wrażenie, że on też nie, chyba w grę weszły po prostu nerwy. Ale szczerze mówiąc nie wiem już, jak to wszystko rozwiązać, żeby obie strony były zadowolone. Może najlepszy byłby kompromis, tydzień gór i tydzień na jakiejś słonecznej zagranicznej wyspie?
Bardzo mnie to denerwuje, że zamiast cieszyć się perspektywą urlopu i wypoczynku, my snujemy jakieś niekończące się dyskusje na ten temat. Nawet mu mówiłam, że już chwilami nie chce mi się nigdzie wyjeżdżać, ale w gruncie rzeczy to nieprawda.