W pewnej chwili postanowiłam pójść do kuchni cioci, by pomóc w przygotowaniu deseru. Była tam ona wraz z kilkoma kuzynkami. Wypiły parę kolejek, co jak, wiadomo, bardzo rozwiązuje ludziom języki. Ale nie spodziewałam się, że usłyszę przypadkiem coś, co tak bardzo mnie zaboli…
Szłam dość cicho, kobiety w kuchni nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Usłyszałam takie mniej – więcej słowa: Widzicie, Krysia (to o mojej matce) ma teraz taką fajną, mądrą i wykształconą córkę, gdyby ta aborcja się udała, byliby z Marianem (to mój ojciec) sami na stare lata i nikt nie podałby im nawet szklanki wody.
Gdy to usłyszałam, myślałam, że zemdleję. Szybko się oddaliłam, nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie został wyjawiony okropny rodzinny sekret. Zamknęłam się w łazience, łzy zaczęły płynąć mi po policzkach. A więc to tak – szanowni rodzice chcieli się mnie pozbyć, a ja i tak pchałam się na świat. Jak mogli to zrobić? W mojej głowie pojawiły się miliony myśli, łącznie z tą, że ich najzwyczajniej w świecie nienawidzę.
Owszem, ci ludzie mnie wychowali, ale przecież chcieli dopuścić do tego, żeby nie było mnie na tym świecie. Następnego dnia poszperałam trochę w internecie i faktycznie okazało się, że kilkadziesiąt lat temu aborcja była całkiem dozwolona do pewnego momentu ciąży i że zdarzały się historie, że jednak dzieci je przeżywały. Tak było w moim przypadku.
Póki co nikomu o tym nie mówiłam, nawet mężowi. Zastanawiam się tylko, czy powinnam pójść do rodziców i powiedzieć (a raczej wykrzyczeć im), że wszystko wiem. Może dowiem się w ten sposób, dlaczego chcieli mnie zabić, gdy byłam całkiem bezbronna. Z drugiej strony ojciec jest bardzo schorowany, ma problemy z sercem, przeszedł już dwa zawały. Może to głupie, ale boję się, że podczas takiej rozmowy coś może mi się stać (chociaż oni przecież czterdzieści lat temu takich obaw o mnie nie mieli, wręcz przeciwnie). Powiedzieć im, że wiem o wszystkim czy pozwolić, żeby nadal żyli w nieświadomości? Co zrobilibyście na moim miejscu?