Szybka burza mózgów w domu, Internet nie za bardzo pomógł więc nie ma wyjścia – trzeba iść do lekarza. Oczywiście standardowo pierw do lekarza pierwszego kontaktu. Czas oczekiwania na wizytę – tydzień. W sumie nie tak źle, czasami trzeba było dłużej. Jakoś przesiedziałam te kilka dni w domu i stawiłam się pod gabinetem w umówionym miejscu i czasie.
Lekarz osłuchał, przebadał, zadał kilka standardowych pytań i skierował na wyniki, z którymi za tydzień miałam się u niego stawić. Oczywiście badania poszłam robić już z mamą. W tamtym czasie przewracałam się niemal na każdym kroku. Kolejna wizyta – po cichu myślę, że usłyszę o jakiejś anemii czy braku witamin, a doktor wspomina o konieczności konsultacji neurologicznej. Przyznam – zrobiło mi się ciemno przed oczami. No cóż. Wzięliśmy dokumenty, zalecenia i kilka recept na witaminki no i dzwoniły do poradni. Początkowy termin, który nam zaproponowany – 9 miesięcy. Podejrzewam, że przez ten czas już dawno wyzionęłabym ducha. Mama prosi, tłumaczy, że studia, praca, że funkcjonować trzeba. Ostatecznie średnio miła pani rejestratorka zgodziła się trochę „przyspieszyć” wizytę. Czas oczekiwania – bagatela 6 miesięcy. Cóż było robić, podziękowaliśmy i szukamy czegoś prywatnie.
Jak to w przypadku konsultacji neurologicznych bywa, ceny prywatnych wizyt, chociaż od ręki są kosmiczne. Jako, że w domu się nie przelewa szukaliśmy czegoś „w miarę”. W końcu znaleźliśmy coś, co nie sprawi, że będziemy musiały brać pożyczkę u rodziny, miła pani rejestratorka dokładnie poinformowała nas o kosztach – jednym słowem wszystko załatwione. Następnego dnia przystępuje z nogi na nogę z wynikami przed gabinetem jednego ze specjalistów (Swoją drogą miał świetne opinie na wszelkiego rodzaju portalach i forach medycznych). Pielęgniarka wywołuje moje imię, wchodzę, wszystko kulturalnie, miło, grzecznie.
Sama wizyta nie jest ważna. Pan doktor sprawdził każdy „papierek”, dokładnie przyjrzał się wynikom, spojrzał na moje dokumenty, zlecił kilka dodatkowych badań po czym podsunął kwit do podpisania. Już miałam podpisać, gdy nagle zauważyłam, że na samym dole widnieje inna cena, aniżeli ta na którą umawialiśmy się przez telefon. Podana kwota była o połowę niższa. Wiem, że powinnam się cieszyć, ale ludzi nie lubię oszukiwać, może lekarz się pomylił, więc mówię co i jak, że błąd etc. Co zrobił lekarz? Roześmiał się wesoło i stwierdził, że sam będąc na studiach nie miał za dużo pieniędzy, dlatego od studentów bierze mniej.
Jeszcze nigdy nikt nie sprawił mi takiej radości. Poczułam się jakby było Boże Narodzenie. Przy następnej wizycie przyniosłam mu w podziękowaniu ciasto