Tak było i tym razem – śpiewam sobie „happy, happy coś tam…”, gdy nagle słyszę przeraźliwy krzyk dobiegający z drugiej strony parku, gdzie jest stary i dosyć zniszczony plac zabaw.
Najpierw więc zaczynam uciekać i biec jak najszybciej w stronę domu, ale gdy usłyszałam drugi raz krzyk z wołaniem o pomoc, postanowiłam sprawdzić co się tam dzieje. Głupia ja! Chyba wtedy zadziałała jakaś adrenalina, czy nie wiem co… Powoli podeszłam do placu zabaw i zobaczyłam dziewczynę całą we krwi, którą trzymał… jakiś potwór! Serio, to było coś wielkiego i włochatego. Ciemno było, ale mogę przysiąc, że to nie był człowiek. Nie wiedziałam co robić. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś broni – kamienia, kija, kawałka żelastwa? Ale w tej ciemności niczego nie widziałam. Nagle ktoś wyskoczył z krzaków – chyba jakiś bezdomny nie wiem… Bo kto mieszka w krzakach? I ten ktoś rzucił się na tego włochatego stwora, dźgnął go nożem. Wtedy dziewczynie udało się uciec – biegła prosto na mnie, chciałam jej pomóc, zatrzymać, ale była w takim szoku, że omal mnie nie przewróciła. Odwróciłam się w stronę placu zabaw i nikogo już tam nie było!
Teraz ja pognałam co sił w nogach w kierunku domu. Nikomu o tym nie powiedziałam, bo kto by mi uwierzył w jakiegoś włochatego stwora? Zastanawiam się tylko, czy z tą dziewczyną wszystko w porządku… Na koniec mogę tylko dodać, że park omijam szerokim łukiem – namówiłam rodziców na kupienie mi roweru. Omijajcie stare parki, bo kto wie co się w nich może zdarzyć.