Upłynęło prawie pół roku, nie spotykałam się z nikim, nawet nie miałam na to ochoty. Pewnego dnia chciałam się wybrać po pracy do nowej restauracji włoskiej, żadna z moich koleżanek nie miała czasu ani ochoty, poszłam zatem sama. Jakież było moje zdziwienie, gdy przy stoliku obok zobaczyłam mojego byłego męża! Też siedział sam, w pierwszej chwili myślałam, że czeka na kogoś, ale potem uświadomiłam sobie, że też przyszedł na samotną kolację.
Jakoś tak wyszło, że dosiadł się do mojego stolika, zaczęliśmy rozmawiać. „To jest przecież świetny facet” – przemknęło mi przez głowę, ale po chwili uświadomiłam sobie, że przecież jesteśmy po rozwodzie i takie myślenie jest, delikatni mówiąc, trochę nie ma miejscu. Zjedliśmy przepyszne, jedzenie, wypiliśmy sporo wina…W pewnej chwili poczułam się tak, jak na randce, było cudownie, miło, swojsko, a jednocześnie romantycznie i uroczo. Chyba dlatego zgodziłam się, gdy zaproponował kawę następnego dnia, potem wyjście do kina, teatru, wspólny weekend.
Tak, znów jesteśmy razem. To coś jak powrót to domu po długiej tułaczce. Może to dziwne, ale jesteśmy szczęśliwi – zdecydowanie bardziej, niż przed rozwodem…