Tak się składa, że kompletnie nie mam instynktu macierzyńskiego. Nie zaglądam podczas spacerów kobietom do wózków, nie zachwycam się dziećmi znajomych – kompletnie niczego takiego u siebie nie zauważyłam.
Mój mąż za to marzy o dzieciach, chciałby mieć co najmniej trójkę. Sam pochodzi z dość licznej rodziny, ma czterech braci. Często mówi mi o tym, jak to wspaniale siadać do obiadu w tak dużym gronie, wyjeżdżać z dzieciakami na wakacje, pomagać im w poznawaniu świata.
Rodzina oczywiście też cały czas wypytuje, kiedy pojawi się u nas potomstwo, skoro wzięliśmy ślub już pięć lat temu, a znamy się od siedmiu lat. Ja za każdym razem odpowiadam, że jeszcze przyjdzie na to czas i wszystko jest pod kontrolą.
Ostatnio mój mąż coraz częściej mówi o dzieciach, namawia mnie, żebym przestała brać tabletki antykoncepcyjne. Wiem, że marzy o licznej, pełnej rodzinie, tylko ja nie wiem, czy tak naprawdę tego chcę. Z jednej strony może byłoby dobrze, ale…jeśli nie? Przecież ewentualne dziecko czy dzieci trzeba wychowywać przez wiele lat, a ja nie wiem, czy sprawdzę się jako matka. Owszem, finansowo możemy sobie na to pozwolić, mamy dość duży dom, stać nas na dziecko. Tylko ja czuję dziwną presję, która coraz bardziej mnie męczy.
Jak myślicie, ulec namowom męża i zdecydować się na ciążę? Boję się, że on może odejść, jeśli nie będziemy stanowić pełnej rodziny, a naprawdę go kocham i chcę być z nim. Z drugiej strony naprawdę nie wiem, czy nadaję się na matkę. Co robić?