HISTORIA PEWNEJ ŚRODY
Na blogu zamieściłam kiedyś wpis o NATURALNYCH METODACH WYWOŁANIA PORODU? Możecie go wsadzić między bajki. Pomijając mnie, po szpitalnym korytarzu dreptały jeszcze trzy kobiety czekające na to, aż w końcu się zacznie, aż skurcze dadzą o sobie znać, że to JUŻ!. Mąż przywoził mi ciastka i lody, bo ponoć "macica lubi słodkie". Ciepłe prysznice też spełzły na niczym.
Choć każdego dnia mojego pobytu w szpitalu próbowałam wpłynąć na skurcze powtarzając im, że "dziś jest świetny dzień na poród, jedziesz z koksem!", nic nie pomagało. Przyszło samo.
I kiedy już bardzo, bardzo poważnie myślałam o wypisie do domu, zaczęło się dziać. Najpierw powoli, tylko pikało sobie na ktg, a wykres zaznaczał coraz większe częstotliwości skurczy. Napisałam do Męża, by na spokojnie wrócił z pracy, wyprowadził psa, zjadł coś i dopiero przyjechał. Jeszcze wtedy myślałam, że wszystko będzie fajnie. Trochę pokrzyczę, postękam, skorzystam z prysznica, piłki i innych dobrodziejstw (by naturalnie złagodzić ból), może nawet pożartujemy...
Przyjechał Mąż, dostał seksownego fartucha, w którym wyglądał jak lekarz bez stetoskopu i razem z nim pojawiła się fala bóli krzyżowych. W życiu nie czułam czegoś takiego. Gdy przyszła położna zobaczyć, jak ze mną, stwierdziła dobitnie, że "mam przesrane".
Miałam. Piłka uciekała spod tyłka, woda pod prysznicem jakby się odbijała, masujące ręce nie trafiały w ogniska bólu, a gaz rozweselający wcale nie bawił. Myślałam, że zemrę.
Trwało to parę godzin, dopóki nie zaczęły się prawdziwe skurcze i poród. Przestałam myśleć, że szybko pójdzie i wszelkie optymistyczne myśli gdzieś odfrunęły. Marzyłam, by mieć to za sobą. Parłam, wstrzymywałam oddech, miażdżyłam rękę Męża...
Tyle, że nie szło. Moja mała córeczka okazała się za duża na moje biodra i po kilkudziesięciu minutach wylądowałam na stole.
Znieczulenie, kilka cięć i usłyszałam jej krzyk. Dalej komentarze, że wzorowa dziewczyna, że długie włosy i taka ładna... Pani w masce na twarzy pokazała mi ją na chwilę i Polka trafiła na inną salę razem z Tatą. Ja dostałam szwy, wymiotowałam jakimś paskudztwem i za chwilę do nich dotarłam. Kroplówki, gratulacje, a później radość. I ulga. Że już nie boli, a z Małą wszystko dobrze.
Kangurowanie i pierwsze karmienie. Nie istnieją słowa, które mogłyby to opisać.
I pomimo tego, że nie czułam ciała od pasa w dół, cudowna położna zostawiła przy mnie Polkę na całą noc w ramionach. Przychodziła jedynie sprawdzać, czy wszystko jest w porządku, a ja choć wykończona do granic możliwości, nie spałam prawie wcale.
Nie mogłam się napatrzeć i nacieszyć.
CESARZOWA POLA
Nie prosiłam o cięcie. Choć niejednokrotnie w trakcie prób naturalnego porodu przychodziło mi to na myśl, miałam nadzieję, że uda mi się urodzić. Wyszło inaczej.
Słyszałam kiedyś opinię, że dzieci z cesarskiego cięcia nie powinny obchodzić dnia urodzin, tylko dzień WYDOBYCIA.
Jakby kobieta rodząca przez CC była gorsza, wybrakowana, słabsza. Tylko czasami nie idzie inaczej. Według mnie - na szczęście, istnieją takie interwencje medyczne, dzięki którym mogę teraz trzymać Polę w ramionach. Nieważne, że nie udało się naturalnie, że poszło szybciej i można pomyśleć na skróty. Mam ją obok siebie, silną, zdrową i przede wszystkim - żywą. Nic więcej mnie nie obchodzi.
Oczywiście, są kobiety, które świadomie wybierają cesarskie cięcie, bo boją się porodu i bólu z nim związanego. Dobrze, to ich wybór. Skoro czują, że tak będzie lepiej, widocznie mają rację. Wszelkie komentarze uważam za zbędne.
Patrzę teraz na Cesarzową Polę, jak miarowo oddycha, a za chwilę marszczy brwi. Coś jej się śni. Czuję pulsującą bliznę na linii majtek i ochraniam brzuch jak wtedy, gdy była w nim moja córa. Cieszę się.
W końcu jestem Mamą.
Może do noszenia w brzuchu dzieci się nie nadaję (hormony buzują, marudzę i stękam), do rodzenia jak widać po całej akcji też, ale za to mogę się nimi opiekować. Przebierać, głaskać, karmić, nawet nucić kołysanki. Pasuje mi ta rola.Najfajniejsza rola, w jakiej się znalazłam.