Autorka dzieli fabułę na trzy części, z których każda odwołuje się do innego fragmentu życia Laury Chojnickiej. W pierwszej kolejności czytelnik wraca do przeszłości bohaterki, dokładnie do roku 2000, kiedy to młoda kobieta rozpoczyna staż na anestezjologii w małym szpitalu w Sopocie. Przyszła lekarka nawiązuje na szpitalnym pokładzie wiele nowych znajomości, zarówno na tle zawodowym, jak i na tym czysto prywatnym. Przyjacielskie rodzeństwo Marczewskich, następnie Iwo, Natan i Nikodem – wszyscy trzej mający Laurę na swoim oku, a także doświadczony profesor Eryk Woliński, który swoje uczucia wyraża niezwykle głośno i otwarcie. Niespodziewane uniesienie tej dwójki daje do myślenia, ale na drodze stażystki pojawia się również aktor, Federico Mori, ochrzczony przez wielu polskim Valentino. Kobieta nie stroni zatem od romantycznych chwil, ale jednocześnie nie potrafi zdecydować, w których męskich oczach czai się prawdziwa miłość. Druga część (rok 2006) pomaga zrozumieć, co wpłynęło na dość nieoczekiwane decyzje w życiu Laury, tutaj też wkrada się dodatkowa historia młodego Gustawa oraz poznanej w szpitalu pacjentki – Jagny. Nastoletni chłopak, którego dzieciństwo okazało się bolesnym doświadczeniem, znajduje z dziewczyną niezwykłą więź. W finalnej części ten sam bohater, już jako dorosły mężczyzna, mierzy się z wyjątkowo trudną rzeczywistością…
Debiut Grety Gulsen, mimo nieustannego balansowania między trudem ludzkiego życia a gaszącą wiele problemów śmiercią, okazuje się zaskakująco lekki i przystępny w odbiorze. Bohaterowie co i rusz wpadają na siebie, a ich wymuszone zbiegiem okoliczności dyskusje stanowią podłoże do pozbawionych powagi scen. Niektóre dialogi nie tyle rozśmieszają, co rozbrajają, i niech przykładem będzie tu naćpana Konstancja niesiona na rękach samego Valentina! Warto też zauważyć, że Greta Gulsen omija wiele epizodów, dając odbiorcy szansę na samodzielne domysły. Można zatem odnieść wrażenie, że podpatruje się tylko te kadry sceniczne, które dla odbiorcy sprytnie wyselekcjonowała autorka. Związana z tym zabiegiem niewiedza sprawia, że czytelnik wciąż musi reflektować, w jakim momencie życia poszczególnych postaci właśnie się znalazł. Z łatwością można też dostrzec, że pani Gulsen mocno doświadcza bohaterów, nawet symbolicznie nie uwzględniając uczuć odbiorcy. Tu niemal każdy boryka się z życiowymi problemami, ciężko choruje lub znika z powierzchni ziemi, od tak, bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Zaproponowany obraz jest bez dwóch zdań przerysowany, ale właśnie w ten sposób autorka szkicuje kruchość ludzkiego życia, które w jednej chwili jest, a w drugiej po człowieku zostaje jedynie nagrobna tablica. Pani Gulsen wyraźnie przoduje maksymie ‘carpe diem’ i poprzez natłok trudów, smutków i lamentów chce pokazać, jak piękne może okazać się chwytanie codziennych radości.
Wieloaspektowa fabuła pozwala na sumienne odkrywanie nowych wartości, wśród których najbardziej wyróżnia się motyw wewnętrznego odrodzenia. Niemal każdy ma taki moment w życiu, w którym trudno znaleźć mu pocieszenie, chwilę wyraźnej słabości, może załamania, a w skrajnych przypadkach nawet depresji. Greta Gulsen swoją debiutancką powieścią deklaruje, że niemożliwe nie istnieje. Od największego dna można się bowiem odbić i dopłynąć do powierzchni, aby wziąć upragniony łyk powietrza i odrodzić się, niczym tytułowy Feniks z popiołów. Oczywiście, los potrafi doświadczać niezliczoną ilość razy, potrafi też ranić do żywego, ale to właśnie przeżyte dramaty kształtują dojrzałość i pomagają człowiekowi doskonalić proces podejmowania ważnych decyzji. Życie jest w całości nieprzewidywalne i jeżeli podrzuca pod nogi ochłap czegoś dobrego, to zwyczajnie warto z tego skorzystać. Najważniejszym dobrem, chociaż niełatwym w rozpoznaniu, okazuje się miłość, którą w debiucie pani Gulsen spotkać można dosłownie za każdym rogiem. Autorka wielokrotnie pokazuje, że zarówno w miłości, jak i w przyjaźni, nie ma ograniczeń, nie liczy się wiek, nie liczą się też inne przeszkody, ważne są natomiast zaufanie i stricte duchowa więź. Trzeba być jednak w tych uczuciach niebywale czujnym, gdyż potrafią okazać się zwykłym falsyfikatem.
Kilka słów należy się także bohaterom, których sylwetki w większości niełatwo jest polubić. Laura Chojnicka jest bowiem marionetką własnego losu i wciąż gra emocjami tak, jak konkretna scena jej zagra. Myśli kobiety są zbyt rozchwiane, niepewne i często także nieudolne – bohaterka wyraźnie jest niedojrzała, nieustannie czegoś pragnie i jednocześnie przed tym ucieka. Jej kreacja jest niewątpliwie słabszym ogniwem powieści, ale też dowodzi temu, jak wiele nauczyć muszą się młodzi ludzie, aby widzieć świat właściwymi, dojrzałymi oczami. To, co w bohaterce jednak urzeka, to jej ogromna miłość do niemego kina oraz niepowtarzalnego okresu międzywojnia. Laura wielokrotnie bowiem wspomina ukochanego Eugeniusza Bodo, Adolfa Dymszę, Zulę Pogorzelską, Hankę Ordonównę, czy Rudolpha Valentino. Ten mentalny powrót do czasów dwudziestolecia międzywojennego sprawia, że momentami robi się tu naprawdę klimatycznie.
W dalszej części rolę głównego bohatera sumiennie przejmuje Gustaw, który jako nastolatek podejmuje się życiowych dyskusji z jedną ze szpitalnych pacjentek – Jagną. Rozmowy tej dwójki są niebywale dojrzałe, konkretne i przemyślane. Chociaż może się to wydać abstrakcyjne i mało realne, to osobiście wierzę, że odsetek młodych ludzi potrafi jeszcze patrzeć na świat tak rozsądnymi oczami. Piękna relacja Gustawa i Jagny jest potwierdzeniem tego, jak ważny dla jednego człowieka jest drugi człowiek. Ta historia, choć bardzo dramatyczna, pokazuje też, jak trudna i nieprzewidywalna jest młodość. To właśnie w nastoletnim organizmie często wykluwa się multum trosk i smutków, które dla dorosłej osoby są zwyczajnie niedostrzegalne. Autorka celowo robi czystki w życiorysach głównych bohaterów, pozwala im też na popełnianie grzechów o wyjątkowo ciężkim kalibrze. Czytelnik zaczyna mimowolnie oceniać z góry ich postępowanie, ale dostrzega również, że czasami wystarczy niewielki impuls, aby ludzkim ciałem zaczęły rządzić niepotrzebne emocje.
Pisząc o debiucie pani Gulsen, nie sposób ominąć temat postaci drugoplanowych, które występują tu naprawdę licznie. To, co zaskoczyło mnie już na początku, to fakt nadmiernego wykorzystania przez autorkę mało popularnych imion. Tu nie ma żadnego Piotra, Pawła, czy Adama, nie ma też Anny, Ewy i Katarzyny. W zamian czytelnik poznaje Konstancję, Kostka, Iwa, Natana, Jagnę, czy chociażby Delfinę. Co ważne, Greta Gulsen angażuje większość postaci jedynie do krótkich epizodów, nie dając odbiorcy dużych szans na bliższe poznanie. Wielu uzna, że tak rozgałęzione grono bohaterów jest tu zwyczajnie zbędne, ale i w tym postępku można odkryć pewną mądrość. Każda rozmowa, nawet ta pozornie błaha, ma bowiem w życiu ogromne znaczenie i niejako kształtuje obecny wizerunek człowieka. Warto też wspomnieć, że większość z bohaterów to przyszli lub obecni lekarze, a tak kwalifikowana ekipa musi posługiwać się medycznym żargonem. Pojawiają się tu zatem terminy czysto medyczne, a także opisy dokonywanych zabiegów i przeprowadzanych badań. Trudno ocenić, na ile opisane przypadki zgodne są ze stanem faktycznym więc nie pozostaje nic innego, jak oddać ich interpretację w ręce specjalistów. Nie ma natomiast wątpliwości, że autorka często rzuca ciekawostkami ze świata medycyny, dając odbiorcy dodatkową zachętę do czytania.
W zgiełku wartościowych przekazów i wciąż mnożących się postaci wychwycić można też takie elementy, które zamiast do lektury zachęcać, wyraźnie do niej dystansują. Greta Gulsen niejednokrotnie stąpa bowiem po grząskim gruncie, a najlepszym tego przykładem są rozbudowane dyskusje egzystencjalne, szczególnie te o wymiarze religijnym. Może nie pojawiają się one często, ale ich treść narusza w pewnym stopniu podstawowe zasady wiary katolickiej. Słabym punktem są również inne wypowiedzi, w których bohaterowie jawnie krytykują znane produkcje filmowe, wytykając reżyserom kłamstwo i parcie na pieniądze. Nie oszczędzają też zachwyconych nimi widzów, jasno wskazując na ich głupotę lub nieświadomość. Takie opinie zdają się być zbyt ostre lub zwyczajnie niepotrzebne. Lepszym rozwiązaniem byłoby użycie na tyle przyjemnych słów, aby przekaz pozostał, ale jego wydźwięk był bardziej poprawny. Takie samo wrażenie odnieść można w stosunku do podjętej krytyki jednego ze znanych polskich seriali oraz negatywnych wypowiedzi o największych kanałach telewizyjnych. Autorka wielokrotnie przywołuje też teksty znanych z międzywojnia piosenek i chociaż ma to swój niewątpliwy klimat, to jednak brak jakichkolwiek przypisów wyjątkowo kole w oko.
Jak można wysnuć z mojej opinii, Greta Gulsen proponuje historię niespodziewaną, w której może nie każdy spojrzy w odbicie własnych poglądów, ale w zamian przekona się o tym, jak barwne, zwodnicze i zaskakujące, a przy tym delikatne i kruche, jest ludzkie życie. Fabularnie dzieje się tu bowiem naprawdę dużo, a niektóre ze scen przerysowane są celowo do tego stopnia, aby czytelnik z łatwością mógł dostrzec ogrom transferowanych wartości. Jak Feniks z popiołów to debiut literacki, który otwarcie głosi, jak wiele może zmienić się w życiu pojedynczego człowieka, gdy na jego poturbowanej drodze stanie drugi człowiek. Gorąco zatem zachęcam do tej lektury!