To było po imprezie wydawanej z okazji osiemnastych urodzin mojej dobrej koleżanki. Wiadomo, jak jest na tego typu domówkach, alkohol leje się strumieniami. Dziś już wiem, że nie należy mieszać, wtedy jednak wlałam w siebie (wybaczcie, ale nie pamiętam już, w jakiej kolejności) cydr, piwo, wino czerwone, szampana i whiskey.
Taksówka odwiozła mnie do domu, położyłam się do łóżka. Byłam święcie przekonana, że tuż obok niego stoi półtoralitrowa butelka z wodą. Niestety, tak mi się tylko wydawało. Gdy obudziłam się rano, wiedziałam, że muszę zwilżyć gardło natychmiast. Niestety w moim pokoju nie było wymarzonej butelki z boskim wtedy dla mnie płynem.
Niewiele myśląc wyjęłam więc kwiatki z wazonu i w ciągu jakichś dziesięciu sekund opróżniłam do dna jego zawartość. Dopiero potem uświadomiłam sobie, że bukiet stał tam już od ponad tygodnia i woda z pewnością była zielona, z początkiem tych dziwnych glonów.
Od tego czasu, jeśli piję, to maksymalnie 2- 3 piwa!