Z Jackiem poznaliśmy się prawie rok temu, od ośmiu miesięcy jesteśmy razem, niedawno zaczęliśmy wspominać nawet o wspólnym zamieszkaniu. To całkiem logiczne, że ja mam swoich osobnych znajomych, a on swoich, jeszcze inni są naszymi wspólnymi znajomymi i spędzamy z nimi czas.
Jest jednak pewna para, do której on bardzo często chadza, ale nigdy nie proponuje mi, żebym wybrała się razem z nim. Wiecie, to byłoby całkiem zrozumiałe, gdyby wybierał się do kumpla wypić kilka piw czy obejrzeć mecz w męskim gronie, ale po co tak często chadzać samemu do pary?
Poznałam ich kiedyś na grillu, ona jest cholernie atrakcyjna i pewna siebie, kilka razu, gdy mówiła coś do mojego Jacka, miała strasznie uwodzicielską minę, zdarzyło się jej też powiedzieć do mnie „Wiesz, nasza święta trójca…”. Naprawdę nie należę do osób przesadnie zazdrosnych czy przewrażliwionych, ale ta sytuacja zdecydowanie mi się nie podoba.
No bo przecież znacznie bardziej normalne byłoby, gdybyśmy chadzali do nich razem czy czasami spotkali się z nimi na mieście. Naprawdę niepokoi mnie to, że on spędza z nimi aż tyle czasu i mam tak naprawdę trzy teorie: 1. Coś sobie jednak wymyślam, to dla niego po prostu zaprzyjaźniona para, z którą lubi spędzać czas. 2. Chadza tam, kiedy ona jest sama w domu i mnie zdradza. 3. Urządzają sobie jakieś trójkąty.
Od dobrych paru dni obiecuję sobie, że z nim o tym porozmawiam, poproszę, żeby zabierał mnie z sobą, by sprawdzić, jak zareaguje… jakoś brak mi na to odwagi. O co w tym wszystkim chodzi?