Moja miłość do zwierzaków towarzyszyła mi przez lata. Miałam dla nich znacznie więcej czasu niż dla koleżanek czy znajomych, dlatego byłam raczej uważana za samotnika. Ale jeśli mam być szczera, jakoś specjalnie mi ten stan nie przeszkadzał.
Niedawno jednak pojawił się w moim życiu pewien mężczyzna. Poznaliśmy się w dość zabawny sposób – każde z nas chciało kupić ostatniego jednorazowego grilla w pewnym dyskoncie. Wywiązała się nawet między nami mała sprzeczka, w końcu on ustąpił i pozwolił mi kupić tego grilla – pod warunkiem jednak, że pójdę z nim na kawę. Zgodziłam się bez wahania, spędziliśmy bardzo miłe popołudnie. Potem były trzy kolejne randki – ostatnia odbyła się wczoraj.
Siedzieliśmy w knajpce, rozmawiając o wszystkim. Nagle zaczęłam mówić coś na temat zwierząt, nie pamiętam, o co dokładnie chodziło. W odpowiedzi usłyszałam – ludzie przesadzają z tym traktowaniem sierściuchów i innych takich, nie ma na świecie ważniejszych problemów niż jakieś tam zwierzęta? Potem opowiadał mi o tym, że jako kilkunastolatek wkładał żabom w tylną część ciała małe petardy i wysadzał je w powietrze, uznał to za świetną zabawę.
Przyznam, że zamurowało mnie. Nie takiej wypowiedzi się spodziewałam. Wiem, że nie każdy musi kochać zwierzęta tak, jak ja, ale wywnioskowałam, że Artur chyba zwyczajnie ich nie lubi. Poza tym przeraziło mnie wręcz, że ze śmiechem mówi o tym, jak je krzywdził. A podobno nasz stosunek do zwierząt odzwierciedla to, jakimi jesteśmy ludźmi.
W tym momencie bardzo poważnie zastanawiam się nad zakończeniem tej znajomości – nie wiem bowiem, czy będę w stanie stworzyć związek z kimś, kto tak postępuje. Z drugiej strony może przesadzam i powinnam jednak dać mu szansę? Co zrobilibyście na moim miejscu?