Maciek nigdy nie myje po sobie naczyń, ustawia je jednak obok łóżka czy biurka tak długo, aż nie ma żadnej czystej szklanki czy talerza. Czy wtedy je myje? Nie, po prostu sięga po zapas plastikowej zastawy i z niej korzysta.
Brudne skarpetki porozrzucane wszędzie, umywalka wyglądająca po jego goleniu się jak po przejściu tornada, papierki po słodyczach poupychane w zagłębieniach foteli – to tylko niektóre z przykładów. Dosyć już miałam ciągłego sprzątania (oboje pracujemy, a ja , gdy wrócę z firmy, muszę przynajmniej przez godzinę doprowadzać mieszkanie do ładu). Pomyślałam, że dam mu nauczkę.
Zbliżał się termin mojego trzydniowego wyjazdu w delegację – firma, w której pracuję, urządza je co jakiś czas. Wiedziałam, że gdy mnie nie będzie, Maciek nie tknie nawet palcem, żeby mieszkanie prezentowało się przynajmniej po chińsku, czyli jako tako.
Wyjeżdżałam w piątek, powrót był w niedzielę wieczorem. Faktycznie nasze gniazdko wyglądało niczym po przejściu tornada. Maciek był chyba przygotowany na to, że po prostu zacznę zmywać, odkurzać, wstawiać pranie. Ja jednak rozłożyłam się na kanapie z drinkiem i książką. To samo zrobiłam kolejnego dnia po powrocie z pracy, następnego też – w środę ledwo można było ruszyć się gdziekolwiek, taki był bałagan, postanowiłam jednak być twarda i nie ulec – choć nie było mi łatwo.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w czwartkowy wieczór mym oczom ukazał się widok następujący: Maciek + sterta naczyń+ płyn. Zatem, no cóż…wygląda na to, że mój plan się powiódł!