Pamiętam dokładnie ten dzień, był pierwszy marca, przygoda powoli budziła się do życia, a ja…siedziałam na kanapie z paczką chipsów XXL i laptopem. I nagle pomyślałam: Cholera, Sylwia, jeśli tak dalej pójdzie, za dziesięć lat będziesz miała problemy z tym, żeby dojść do toalety! O był jakiś przełomowy moment. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale to było bardzo sine. Postanowiłam, że nie będę stosować żadnej idiotycznej diety cud, a tylko wykluczę słodycze i fast foody i zacznę się ruszać. Tylko – to tak naprawdę nieodpowiednie słowo, dla mnie – grubaski, było to ogromne wyzwanie. Ale przecież marzenia są po to, by wprowadzać je w życie, a ja marzyłam o tym, żeby wyglądać pięknie i zgrabnie, normalnie, żeby móc włożyć kostium kąpielowy i nie wstydzić się iść na kąpielisko.
Od tamtego pierwszego marca minęły prawie dwa lata. Dziś…no cóż…moja waga wynosi 66-67 kilogramów, nie jestem chudzielcem (wzrost 160 cm), a normalną kobietą. Zaraz z pracy wróci mój narzeczony (!), więc idę przygotować nam jakiś zdrowy, pełnowartościowy posiłek. Chyba będzie to pierś kurczaka przygotowana w piekarniku, do tego kasza, surówki i świeżo wyciskany sok. Moja historia zrzucenia kilogramów powinna dać nadzieję innym. Bo chcieć to móc!
lzflzf @ 123rf.com