I pewnego dnia, ni z tego ni z owego, Marta odmówiła jedzenia. Wyglądało to tak, że jak normalnie przystawiałam ją do piersi to dosłownie rzucała się na nią z apetytem, a tym razem nawet przy próbie przystawienia (a gdzie tam przystawienia! zbliżenia!) dostawała dzikiej histerii! Wyrywała się, wyginała w tył, robiła niemal mostek, żeby tylko jak najdalej się ode mnie odsunąć. Byłam w zupełnym szoku i nie wiedziałam co się dzieje. Mijała godzina za godziną, a dziecko dalej nie chciało jeść. Mogłyśmy się bawić, nawet na drzemkę się zgodziła, ale o jedzeniu nie było mowy. Oczywiście zaczęłam już snuć fatalistyczne wizje, że trzeba będzie jechać do szpitala, że zaraz weekend, lekarza nie będzie w przychodni, a dziecko mi się zagłodzi. No więc trzeba było szukać rozwiązania, bo przecież uwielbiała jeść z piersi, więc dlaczego nagle nie chce i to tak stanowczo jej odmawia?
Pierwsze podejrzenia padły na mleko: że albo go nie ma, albo jest za dużo i za szybko się leje, albo zmieniło smak, albo… no już sama nie wiem co jeszcze! W każdym razie po chwili uświadomiłam sobie, że przecież dziecko nawet nie próbuje ssać piersi, więc nie może o to chodzić, a zatem pierwsze przypuszczenia trzeba było odrzucić.
No to szukamy dalej. Jeśli nie chodzi o mleko, to może… zęby? No tak, od jakiegoś czasu mamy objawy ząbkowania. Bolą ją dziąsełka i dlatego nie chce jeść. To byłoby nawet całkiem prawdopodobne. Wymasowałam dziąsła, posmarowałam niezawodnym Dentinoxem, ale … bez zmian. Ciągle ta sama histeria i tylko przy zbliżaniu do piersi.
Od ostatniego karmienia, które miało miejsce nad ranem, minęło już prawie 6 godzin! Przerażona tym, że dziecko w końcu się odwodni, a zmian na lepsze nie widać, zadzwoniłam do przychodni. Pielęgniarka wyraziła stanowczo swoje niezadowolenie z faktu, ze dzwonię w piątek popołudniu i zasugerowała, że jestem niepoważna, że nie zadzwoniłam wcześniej, bo teraz jest już tylko jeden lekarz i co ona właściwie ma zrobić. A w ogóle to ja chyba sobie nie zdaję sprawy, ile ona ludzi już dopisała, bo wszyscy nagle chorzy w piątek wieczorem. No ale nie dałam za wygraną, więc musiałam odpowiedzieć jeszcze na masę pytań, w wyniku których moja rozmówczyni postawiła diagnozę: „A widzi pani! Dziecko nie robiło kupy od 3 dni! To na pewno dlatego!”. Na nic tłumaczenia, że dziecko jest tylko na piersi, że zwykle robi raz na 3 dni, ale zdarza się rzadziej. To, że pediatra o tym wie i nie widzi w tym nic nieprawidłowego też jej nie przekonało. W końcu się udało! Wymusiłam na niej obietnicę, że spyta pani doktor, czy nas przyjmie. Ale na koniec rozmowy usłyszałam jeszcze bezcenną radę: „Niech pani sobie to jeszcze przemyśli, bo ona powinna już zrobić kupę!”
Czekając na telefon od pielęgniarki, podjęłam kolejną próbę przystawienia Małej. Reakcja niezmiennie histeryczna. Widać, że dziecko było mega głodne, więc już mi się serce krajało, no ale co robić. W końcu udało się ja oszukać podanym do ssania palcem, którego podmieniłam na pierś. Cały czas trzeba było jej szumieć nad głową, uspokajać i głaskać, bo się wyrywała i buntowała. No ale jadła, więc to najważniejsze. Po karmieniu, krótszym niż zwykle, ale zawsze coś, cała szczęśliwa, odwołałam lekarza. Co za ulga. Przeszło jej wreszcie!
Minęło kilka godzin i Mała znów zrobiła się godna. Woła o jedzenie, ale przy przystawianiu jej do piersi ryk straszny. Znowu to samo! Załamałam się, bo był już wieczór i nie wiadomo co robić. Czy dziecko może tak z dnia na dzień po prostu odrzucić pierś? I co robić, skoro ona nic innego nie akceptuje! Przy butelce reakcja jest podobna. Spróbowaliśmy podać moje mleko łyżeczką. Zjadła, ale się krztusiła. Nie umie jeść w ten sposób. Byłam totalnie przerażona wizją całej nocy z rozhisteryzowanym dzieckiem, które jest głodne, ale z jakiegoś powodu odmawia jedzenia. Czy to już koniec karmienia piersią? I jak nauczyć ją w ogóle z dnia na dzień jeść inaczej?
Cała rodzina w międzyczasie przegrzebywała internet. Kto nie uspokajał dziecka, siedział na dyżurze przed komputerem lub telefonem. Szukaliśmy wszystkich rozwiązań, o co może chodzić. I w końcu o całym dniu męki wpadłam na jakąś niepozorną stronę internetową, gdzie jedno z pierwszych zdań, które przeczytałam brzmiało tak: „Dziecko bardzo mocno reaguje na zapachy”. Wtedy sobie przypomniałam swój poranek. Po porannym karmieniu, użyłam mojej nowej wody toaletowej. Nie żeby jakoś dużo, zapach nie ciągnął się za mną przez 50 m. Normalnie, subtelnie, dwa psiknięcia w okolicy szyi, w zgięciu łokcia i nadgarstka. Jak mój mąż to usłyszał, to powiedział tylko: „Dobra, leć się kąpać”.
Wróciłam z kąpieli, dziecko w skrajnej histerii, zanosiło się płaczem. Z głodu. Serce się kraja. Wzięłam ją na ręce, przystawiłam do piersi, a ona rzuciła się na mnie – jak jeszcze nigdy. Jakby chciała powiedzieć: „Mamo, wróciłaś! Gdzieś ty była? Jakaś obca baba chciała mnie nakarmić, ale się nie dałam!” Widok był bezcenny. Dziecko się do mnie przykleiło i nie chciało się odessać. Nadrabiałyśmy prawie cały dzień bez jedzenia i bliskości.
Nigdy bym nie uwierzyła, że dziecko potrafi być tak wrażliwe na zapach, więc nawet nie przyszło mi to do głowy. Na szczęście nasza historia skończyła się bardzo dobrze (Mama wróciła ) Miałyście podobne historie ze swoimi Pociechami? Dajcie znać!:)