Był słoneczny, bardzo upalny dzień. Moja mama miała wtedy dwadzieścia lat, mieszkała wraz z rodzicami w jednym miasteczek w pobliżu Warszawy. Nagle zauważyła, że ktoś stoi przed furtką ( jak się domyślacie, był to jej późniejszy małżonek, a mój tato). Wyszła na zewnątrz, myśląc, że to może jakiś domokrążca lub ktoś, kto chce zapytać o drogę. On jednak powiedział, że przejechał już na rowerze ponad pięćdziesiąt kilometrów i strasznie chce mu się pić (nie wiedział biedaczek albo nie chciał wiedzieć, że jakieś dwa kilometry dalej był sklep spożywczy, a tam picia pod dostatkiem). Poprosił więc mamę o szklankę wody. Ta, zdziwiona nieco, przyniosła mu to, o co prosił. I, jak sami przyznają, jakoś tak wyszło, że zaczęli rozmawiać. Stali przed tą furtką ponad dwie godziny, w tym czasie wrócili rodzice mamy, a moi dziadkowie, mówiąc, aby mama zaprosiła gościa do środka, bo stanie przed furtką jest niezbyt kulturalne.
Od tej pory rodzice stali się nierozłączni. Po dwóch latach byli zaręczeni, później odbył się ślub z hucznym weselem, kolejny rok później pojawiłam się na świecie ja. Jak widać czasami można poznać się w bardzo banalny sposób!