Jechałam sama, mniej –więcej w połowie trasy (a więc kilkaset kilometrów od mojego miejsca zamieszkania) zobaczyłam staruszka, na oko po osiemdziesiątce, który stał przy drodze. Pomyślałam, że się zatrzymam, już tak mam, że lubię pomagać ludziom. Mężczyzna, jeszcze zanim wsiadł powiedział „ Dziękuję, Asiu, wiedziałem, że to ty się zatrzymasz” (skąd mógł znać moje imię?). Początkowo jechaliśmy w milczeniu, później jegomość zaczął mi opowiadać trochę o czasach swojej młodości. Szczerze mówiąc słuchałam jednym uchem, bo ciągle byłam pod wrażeniem tego, że użył mojego imienia – przecież widziałam go po raz pierwszy w życiu.
Przejechaliśmy około stu pięćdziesięciu kilometrów, kiedy mój pasażer poprosił, aby go wysadzić. Dopiero po jakimś czasie spostrzegłem, że na siedzeniu pozostała puszka z pudrowymi cukierkami ( a musicie wiedzieć, że mój dziadek zjadał je pasjami, nie znam nikogo innego, kto miałby zawsze ich opakowanie w kieszeni).
Do dziś nie daje mi to spokoju. Myślicie, że to dziadek chciał mi pokazać, że wszystko u niego w porządku?