Patryk był moim kolegą już od czasów gimnazjum. Choć niektórym może się to wydać dziwne, nigdy nie patrzyliśmy na siebie jak na potencjalnych partnerów, to od początku była przyjaźń. Zawsze mogliśmy opowiedzieć sobie o problemach, spędzaliśmy razem sporo czasu (nie tylko we dwoje, często towarzyszyli nam też inni, tworzyliśmy naprawdę fajną paczkę).
Potem Patryk poznał pewną dziewczynę, już od początku nie zapałałam do niej sympatią. Wydawała mi się dziwna, wyrachowana. –Oby tylko nie wyrządziła mu jakiejś krzywdy – zastanawiałam się czasami. Ich związek się rozwijał, Patryk spędzał z nami znacznie mniej czasu, ale widzieliśmy, że jest bardzo zakochany, więc wydawało mi się to zrozumiałe.
Minęło kilka miesięcy. Pewnego wieczoru (a właściwie w nocy, była prawie północ) zadzwonił do mnie. Płakał. Powiedział, że ta dziewczyna go zostawiła, że jest załamany, nie wie, co ma dalej robić. Pracowałam wtedy na trzy zmiany na produkcji, musiałam iść do firmy już na 6tą rano, a Patryk mieszkał po drugiej stronie miasta.
Wiedziałam, że gdy do niego pojadę, nie będę następnego dnia normalnie funkcjonować. Powiedziałam mu zatem, żeby wziął taksówkę i przyjeżdżał do mnie, prześpi się na kanapie, a jutro coś zaradzimy. Zaczął mnie przekonywać, że nie trzeba, spotkamy się jutro, przyniesie butelkę wina i porozmawiamy. Przystałam na to.
Jutro nigdy nie nadeszło. Patryk tamtej nocy popełnił samobójstwo. Od tego dnia ciągle zadaję sobie pytanie – czy to moja wina? Gdybym wtedy do niego pojechała, może nie doszłoby do tej tragedii? Czuję się z tym okropnie…