Teraz jest tak, że nic konstruktywnego nie robimy (on jest okropnie leniwy, nigdy nic mu się nie chce, woli siedzieć z piwem na kanapie niż pójść ze mną na spacer czy do kina).
Denerwuje mnie też fakt, że mimo skończonych niedawno 26 lat nie pracuje, jest na utrzymaniu rodziców (ja pracowałam już od pierwszego roku studiów). Wkurza mnie w nim mnóstwo rzeczy – bałaganiarstwo, dziwne odzywki, chwilami mam też wrażenie, że brakuje mu poczucia humoru.
Tak naprawdę mam wrażenie, że zdecydowanie więcej rzeczy w nim nie lubię niż lubię, a przecież chodzi o to, żeby było odwrotnie. Przez to wszystko wiecznie się kłócimy albo nie odzywamy się do siebie, na dłuższą metę jest to bardzo męczące. Najbardziej dziwi mnie jednak to, że na początku naszego związku wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Wiem, ja też nie jestem idealna, trzeba akceptować wady drugiego człowieka. Ale uświadomiłam sobie, że chyba po prostu go nie kocham. Gdybym nadal czuła TO COŚ, pewnie przymykałabym oko na wiele spraw. Myślicie, że to dobry moment, żeby się rozstać? Nie chcę go skrzywdzić, ale z drugiej strony po co tkwić w takim związku?