Czasami oglądam zdjęcia sprzed lat i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Jak z uroczej, piegowatej, rezolutnej dziewczynki mogła wyrosnąć tak okropna, zbuntowana nastolatka, która uważa mnie za swojego największego wroga na świecie?
Podobno każdy z nas „pretenduje” do roli chorego na nowotwór. Tak powiedział mi kiedyś znajomy lekarz. Niektórzy opuszczają ten świat oczywiście także z innych powodów, ale podobno gdybyśmy wszyscy dożywali późnej starości, tak właśnie byśmy kończyli.
Męża poznałam, gdy miałam dziewiętnaście lat. Kiedy teraz o tym myślę, zdaję sobie sprawę z tego, że byłam jeszcze dzieckiem wkraczającym w dorosłość. A on? Dziesięć lat starszy, ustawiony, życiowo, majętny, wiedzący, czego chce od życia. Chyba tym mi na początku zaimponował.
Zupełnie poważnie zaczynam zastanawiać się nad tym, czy nie dopadła mnie bulimia. Kiedyś bardzo dużo się odchudzałam, moje BMI było w dolnej granicy normy, potem zaczęłam już jeść normalnie. Od pewnego czasu jednak właściwie po każdym posiłku wymiotuję.
Dwa tygodnie temu zmarła na nowotwór moja ukochana babcia. Strasznie to przeżyłam, bo staruszka właściwie mnie wychowała (rodzice większość mojego dzieciństwa spędzili niestety za granicą).
Moje sześcioletnie dziecko nie potrafi się niczym dzielić z innymi, chociaż od początku staram mu się wpajać, że należy tak robić. Nie ma mowy, żeby pozwolił koledze choć przez chwilę bawić się swoja zabawką albo poczęstował go chrupkami.