On jednak ciągle namawia mnie na to, żebym chodziła w spódnicach i sukienkach, najlepiej krótkich. Powtarza mi, że jestem przecież piękna i mam cudowną figurę (rzeczywiście jestem ze swojego ciała zadowolona) i że powinnam jak najczęściej podkreślać to strojem.
Ale kurczę, te wszystkie romantyczne czy ultrakobiece sukienki to zdecydowanie nie moja bajka, nawet nie umiem zbyt dobrze chodzić na obcasach. Poza tą jedną sytuacją nigdy nie zwracał mi na nic uwagi, zawsze powtarza, że jestem dla niego najpiękniejszą kobietą na świecie – nawet gdybym założyła na siebie worek pokutny.
Mówiłam mu już wiele razy, że mam styl taki, jaki mam i że powinien to zaakceptować. Powiedział jednak, że byłoby mu bardzo miło, gdybym przynajmniej raz na jakiś czas założyła coś bardziej kobiecego. Myślicie, że powinnam ulec i kupić sobie ze dwie czy trzy sukienki i czasami je zakładać czy jednak nie rezygnować ze swojego stylu, a on powinien po prostu go zaakceptować, skoro jesteśmy razem? Przyznam, że mam trochę mętlik w głowie.