Staram się też prowadzić aktywny tryb życia, sporo jeżdżę na rowerze, do pracy chodzę pół godziny piechotą, raz na jakiś czas biegam (chociaż kiedyś wydawało mi się, że nigdy się go joggingu nie przekonam).
Problem jest jednak taki, że gdy wychodzę gdzieś ze znajomymi, jadę do rodziny swojej czy męża, wszyscy namawiają mnie „do złego”.
Ciągle słyszę, że przecież jedne kawałek szarlotki jeszcze nikomu nie zaszkodził, że nie można zjeść warzyw z grilla, trzeba też wszamać kiełbasę i popić ją koniecznie piwem. Tłumaczyłam wszystkim dookoła, że nie chcę zaprzepaścić tego, co osiągnęłam (przed rozpoczęciem diety ważyłam 89 kilogramów przy wzroście 170 centymetrów), ale kompletnie nikt mnie nie słucha.
W pracy też są wiecznie jakieś imieniny, urodziny, cukierki i ciasta. Jak przekonać ludzi, że wcale nie trzeba się nimi objadać i nie ma w tym nic dziwnego? Brakuje mi już argumentów…Chwilami mam wrażenie, że te okrąglejsze osoby po prostu zazdroszczą mi moich osiągnięć i dlatego z uporem maniaka namawiają mnie do zaniechania diety.