Jakieś dwa tygodnie temu znajomi zaprosili mnie na działkę na weekend. Przyznam, że ucieszyła mnie perspektywa relaksu, grilla i odpoczynku. Umówiliśmy się więc, że pojadę na miejsce w piątek wieczorem, a oni dojadą z sobotę z samego rana – dostałam wcześniej klucze od ich działkowego królestwa.
Oczywiście kilka razy sprawdzałam prognozy, żeby wykluczyć jakiekolwiek prawdopodobieństwo burzy. Według nich miał czekać nas słoneczny weekend bez tego typu niespodzianek. W piątkowy wieczór byłam już na działce, rozłożyłam sobie koc na hamaku i rozkoszowałam się resztkami słońca i śpiewem ptaków. Chyba przysnęłam na jakiś czas (po całym tygodniu pracy na ostrym dyżurze w szpitalu to nic dziwnego), nagle obudziłam się i zobaczyłam, że całe nieco zasłane jest chmurami i zaczynają się na nim pojawiać dziwne błyski. W pierwszej chwili spanikowałam, serce tłukło mi w piersi jak oszalałe, a całe dłonie miałam spocone. Jednak w pewnej chwili pomyślałam – nie, nie dam się, przezwyciężę to! Weszłam do domku, zrobiłam sobie kubek owocowej herbaty i za wszelką ceną starałam się uspokoić.
Burza okazała się straszna, grzmoty były naprawdę potężne, ale…dałam sobie radę! Za wszelką cenę starałam się wyobrazić sobie, że przecież nic mi się nie stanie, jestem bezpieczna (koc, w który się owinęłam, trochę pomógł).
I wiecie, co? Chyba udało mi się wyzbyć tego irracjonalnego strachu – nawet bez terapii, psychologów i terapeutów. Teraz czuję się naprawdę silna!