Około osiemnastej postanowiłyśmy wracać. Zbierały się chmury i wolałyśmy nie podróżować, gdy zacznie się burza. Marta, moja kuzynka, chciała siadać z przodu. Powiedziałam jej jednak, że na tyle jest zdecydowanie więcej miejsca ( na siedzeniu pasażera z przodu były między innymi nasze torby i kosz piknikowy). Usiadła więc z tyłu.
Nie ujechałyśmy nawet kilku kilometrów, gdy pojawiły się pierwsze błyski i grzmoty. Postanowiłyśmy jednak nie zatrzymywać się. W pewnej chwili zobaczyłam potworny widok – piorun trafił w drzewo, którego duży fragment leciał w stronę naszego auta. Nie miałyśmy żadnych szans na ucieczkę. Nagle rozległ się huk…. Obudziłam się w szpitalu.
Miałam tylko kilka niegroźnych stłuczeń i zadrapań, trochę poturbowaną rękę. Okazało się, że konar spadł na tył auta – Marta była w stanie krytycznym. Nadchodząca doba miała okazać się decydująca. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak się wtedy czułam. Przecież to ja zaproponowałam, żeby usiadła z tyłu! Gdyby mnie nie posłuchała, na pewno nic poważnego by jej się nie stało.
Marta wyszła z tego, ale nie jest już tym samym człowiekiem, co kiedyś. Porusza się na wózku, nie pamięta w ogóle faktu wypadku. W ogóle niewiele kojarzy. Za każdym razem, gdy ją widzę, mam potworne wyrzuty sumienia. To wszystko stało się przeze mnie. To przeze mnie ona teraz musi walczyć o to, by stanąć kiedyś na nogi (lekarze dają na to niewielkie szanse). Nikomu nie mówiłam o tym, że to ja poleciłam jej nie siadać z przodu, dlatego musiałam w końcu wyrzucić to z siebie…