W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś głupi żart. Poświęciłam temu miejscu mnóstwo energii, mam tu koleżanki i znajome, zdarzało się, że zostawałam po godzinach, gdy trzeba było pilnie coś dokończyć. A teraz okazuje się, że przestałam być potrzebna.
Najgorsze jest to, że mieszkam w niewielkiej miejscowości i tutaj tak naprawdę nie mam możliwości zatrudnienia – nie licząc sklepu spożywczego i niewielkiej kwiaciarni. Czuję się z tym okropnie, jak jakiś zużyty przedmiot, który można wymienić na nowy.
Jeśli mam być szczera, byłam przekonana, że będę pracowała w urzędzie aż do emerytury. A teraz mam czterdzieści pięć lat na karku i jestem bez pracy. Naprawdę kiepska perspektywa. Mąż powiedział, żebym się nie przejmowała, w razie czego on zarobi na nasz dom.
Ale ja po prostu nie wyobrażam sobie życia bez mojej pracy. Z drugiej strony mogłabym starać się o tę posadę w sklepie, ale dla mnie to naprawdę kiepskie wyjście. Chociaż siedzenie w domu też nie bardzo mi się uśmiecha. Myślicie, że lepiej schować dumę do kieszeni i po prostu stanąć za sklepową ladą?