Na jazdach z instruktorem się stresowałam, egzamin to był koszmar, wydawało mi się, że kiedy już zdobędę uprawienia, wszystko minie.
Jednak tak się wcale nie stało. Za wszelką cenę staram się poruszać komunikacją miejską, ale kiedy już muszę przemieścić się gdzieś autem, pocą mi się ręce, a serce tłucze jak oszalałe, jakby chciało wyrwać mi się z piersi. Ci, którzy ze mną jechali jako pasażerowie (nie ma tych osób wiele) twierdzą, że prowadzę dobrze, nie szarpię, jeżdżę z odpowiednią prędkością.
A ja za kółkiem jestem po prostu jednym wielkim kłębkiem nerwów, czasem wydaje mi się, że za kierownicą mogę kiedyś dostać na przykład jakiegoś zawału serca – chociaż jestem przecież młodą osobą.
Ciągle się zastanawiam, dlaczego tak wiele mnie to kosztuje? Dopiero gdy wjeżdżam do garażu, oddycham z ulgą i czuję spokój. Jak się z tym uporać, jest na to jakiś sposób? Myślałam, że prowadzenie auta będzie dawało mi przyjemność, ale jak na razie jest wręcz odwrotnie! A przecież gdybym kompletnie nie nadawała się na kierowcę, raczej nie udałoby mi się przejść pozytywnie kursu i otrzymać uprawnień?