Minęło kilka lat, wyprowadziłam się do innego miasta, poznałam cudowną kobietę. Z Agnieszką od razu złapałyśmy wspólny język. Zaczęłyśmy spotykać się regularnie, po pewnym czasie udało nam się razem zamieszkać. Nigdy jednak nie obnosiłyśmy się z naszym związkiem na ulicach. Wiemy bowiem, że z tolerancją w Polsce bywa bardzo różnie. Jednak obie byłyśmy dość mocno zaangażowane w działania instytucji i ruchów LGBT, więc ludzie wiedzieli, że nie jesteśmy dwiema mieszkającymi wspólnie przyjaciółkami, tylko parą zakochanych kobiet.
Pewnego dnia szłyśmy deptakiem w Sopocie. Były wakacje, słońce pięknie świeciło, byłyśmy naprawdę szczęśliwe i zakochane w sobie do szaleństwa. Skręciłyśmy w jedną z bocznych uliczek (wydawało nam się, że powinien tam znajdować się sklep muzyczny). Z bramy wyszło kilku rosłych mężczyzn.
Zaczęły się wyzwiska w naszym kierunku, najłagodniejsze z nich brzmiały mniej-więcej: E, lesby, powinnyście poczuć, jak to jest być z prawdziwym facetem. Innym przytaczać nawet nie chcę.
Powiedziałyśmy tylko, żeby dali nam spokój ,a wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. W efekcie Aga skończyła z rozbitym nosem, wybitą jedynką i zwichniętą ręką, ja zaś miałam uszkodzony obojczyk i mnóstwo zasinień na twarzy.
Ile czasu musi jeszcze minąć, aby w naszym kraju różnego typu odmienności zostały w końcu zaakceptowane?