Pomyślałam jednak, że przecież możemy adoptować dziecko – tyle jest porzuconych, niechcianych przez matki maluchów, a my możemy jednemu z nich stworzyć ciepły, kochający dom. Gdy tylko zaczęłam rozmawiać na ten temat z mężem, widziałam po jego minie, że coś jest nie tak. Powiedział mi, że z pewnością nie będzie w stanie pokochać jakiegoś obcego dziecka i jeżeli nie możemy mieć własnego, to widocznie skazani jesteśmy na życie we dwoje.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Mąż bardzo mnie zawiódł. Nie wiem, dlaczego, ale byłam święcie przekonana, że zgodzi się na pomysł adopcji. On zaś powiedział, że owszem, bardzo chciałby dziecka – ale naszego. Dla mnie nie ma to już znaczenia, czy maleństwo urodziłabym ja czy jakaś inna kobieta i chętnie stworzyłabym jakiemuś skrzywdzonemu przez los maluchowi szczęśliwy dom.
Nie wiem, co teraz zrobić. Czy powinnam namawiać męża usilnie do tego, byśmy jednak starali się o adopcję? Dla mnie śmiech dziecka w domu to naprawdę prawdziwy skarb. A może jednak do takich rzeczy nie powinno się nikogo przekonywać na siłę i powinnam pogodzić się z zaistniałą sytuacją?