Cały czas pracowałam, miałam wtedy bardzo wiele obowiązków, ale poza tym dbałam o siebie bardzo i robiłam, co mogłam, żeby urodzić dzidziusia. Niestety stało się inaczej, długo nie mogłam dać sobie z tym rady.
Płakałam całymi godzinami, nie mogłam wyjść na spacer, bo od razu widziałam szczęśliwe młode matki z maleńkimi dzieciątkami w wózkach.
Najgorsze, że wtedy sama siebie o to poronienie obwiniałam, a mąż mówił mi, że tak widocznie musiało być i mam takich rzeczy nie mówić – przyznam, że to mnie wtedy trochę uspokajało i dawało mi w tej ciężkiej sytuacji jakąś ulgę. Wczoraj (w nerwach co prawda, bo dość poważnie się z mężem pokłóciliśmy) stwierdził, że to ja zawiniłam, że gdybym dbała o siebie i wcześniej rozpoznała symptomy ciąży, na pewno by do tego nie doszło.
Czuję się z tym okropnie, nie odzywam się do niego po tym wszystkim, nie mam ochoty ani siły z nim rozmawiać. Myślicie, że on naprawdę tak sądzi czy powiedział to tylko dlatego, żeby zrobiło mi się przykro?