Zawsze myślałam, że po pięćdziesiątce będę miała już wnuki, a syn założy własną rodzinę. Nic jednak na to nie wskazuje. W tym roku kończy trzydzieści lat, a nie ma nawet dziewczyny. Przez jakiś czas podejrzewałam nawet, że jest gejem, jednak nic z tych rzeczy - spotykał się z kilkoma fajnymi kobietami, ale wszystko szybko się kończyło.
Zawsze zgadzaliśmy się z moim mężem we wszystkim. Będziemy wspólnie prowadzić firmę, przeprowadzimy się poza miasto, kupimy psa i…nie będziemy mieć dzieci. Już na początku naszej znajomości mieliśmy wszystkie priorytety i zasady ustalone. Tak naprawdę tylko nasze rodziny co jakiś czas dziwiły się, że nie zamierzamy się rozmnażać, potem jakoś wszyscy przestali o tym mówić. Oczywiście cały czas się zabezpieczaliśmy, uznaliśmy, że tabletki antykoncepcyjne najlepiej się w naszym przypadku sprawdzą. Brałam je zatem regularnie, zawsze zaraz po wstaniu z łóżka, nigdy o żadnej nie zapomniałam.
Moi rodzice zawsze pokładali we mnie wielkie nadzieje. Pierworodna córeczka, zawsze grzeczna, prymuska, czerwone paski na świadectwach, wszystko w jak najlepszym porządku. Ja nawet nigdy nie sprawiałam kłopotów wychowawczych, serio. Mówiłam, że będę w domu o dziesiątej i maksymalnie pięć minut po umówionej godzinie się zjawiałam. Koleżanki nawet mówiły, że jestem nudna.
Zawsze uważałam, że w związku szczerość jest najważniejsza. Gdy kupowałam torebkę, nie mówiłam mężowi, że wydałam za nią mniej niż w rzeczywistości. Wszystkie tajemnice i sekrety zawsze sobie wyjawialiśmy. Do czasu.
Siedem cudownych lat razem. Pięć w małżeństwie, dwa jako para. Byłam pewna, że to TEN JEDYNY. A wczoraj okazało się, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Wszystko było jak w bajce – poznaliśmy się zaraz po studiach, oboje byliśmy już w miarę ustatkowani i dojrzali (tak mi się przynajmniej wydawało). Początek naszego związku był niczym prawdziwa bajka – ciągle dostawałam kwiaty bez okazji, wychodziliśmy do kina, restauracji…Każda kobieta marzy o czymś takim.