Albo inaczej – ja z nich rezygnuję. Sama farbuję włosy, maluję paznokcie, nie chadzam do kina czy teatru, na zakupy chodzę raczej do lumpeksów niż centrów handlowych. Za to mój mąż nie ma najmniejszego problemu z tym, żeby ciągle kupować sobie, jak ja to nazywam, zabaweczki.
Ciągle nowe telefony, jakieś akcesoria (zupełnie zbędne do auta), tablety i inne bzdury. Tłumaczyłam mu, że trzeba odłożyć trochę grosza, żeby kupić dzieciom ciuchy na zimę, wysłać je na kolonie.
Dość często chorują, więc i na leki idzie sporo. Do niego jednak w ogóle do nie trafia, mówi mi, że skoro zarabia, może pozwolić sobie na to czy tamto, nie jest w stanie rezygnować ze wszystkiego. Dziwne tylko, że ja jakoś mogę to zrobić, żeby nasz domowy budżet jakoś się dopinał. Już nie wiem, jak z nim rozmawiać, siostra poleciła mi, żebym przez miesiąc też kupowała jakieś pierdoły, poszła do fryzjera, kosmetyczki czy kina.
Wg mnie jest to jednak nieodpowiedzialne zachowanie i nic nie zmieni – poza tym gdy mąż zobaczy, że też wydaję forsę na zbytki, na pewno nie będzie się wahał robić tego samego. Wiadomo, że nie mogę mu zabierać całej pensji, nie jestem takim typem kobiety. Ale co zrobić, żeby on przestał wydawać pieniądze na zbytki, kiedy naprawdę nam ich chwilami brakuje na inne rzeczy?