Niecały rok temu skończyłam studia, jednak mój kierunek okazał się bardzo mało przyszłościowy i trudno jest znaleźć pracę w zawodzie. Tym sposobem, jak całe rzesze magistrów w naszym kraju, zostałam pracownica jednego z dyskontów spożywczych. Mam jednak umowę o pracę, choć nie zarabiam może wiele (2000 złotych brutto), to jednak w każdym miesiącu udaje mi się prawie połowę tej kwoty odłożyć.
Musicie też wiedzieć, że jestem domatorką, typ podróżnika – to zupełnie do mnie nie pasuje. Nigdy nawet nie byłam za granicą – wakacje spędzałam na ze znajomymi pod namiotem na Mazurach.
Jakiś czas temu moja dobra koleżanka z liceum, mieszkająca w sąsiedniej miejscowości, wyjechała za granicę do pracy. Początkowo zajmowała się zbiorami owoców, jednak radziła sobie całkiem nieźle i wkrótce znalazła nową, lepszą pracę. Kilka dni temu widziałam się z nią – przyjechała na kilka dni do swoich rodziców, bo dostała urlop. Zaczęła namawiać mnie, żebym wyjechała razem z nią. Musicie wiedzieć, że mój angielski nie należy do najlepszych (tyle tylko, co nauczyłam się podczas zajęć w szkole), jednak ona powiedziała, że na początku nie jest to żadnym problemem, a języka będę uczyła się na miejscu. Gdy wymieniła mi kwotę, którą miałabym zarabiać, prawie spadłam z krzesła. To 3 razy więcej, niż dostaję w Polsce! Fakt, praca przy zbiorach jest ciężka i niewdzięczna (opowiadała, że przez kilka miesięcy nie była w stanie nawet patrzeć na truskawki i aronię, które zbierała).
Zastanawiam się, co teraz zrobić – czy rzucić pracę w Polsce (mam dość krótki okres wypowiedzenia) i spróbować swoich sił tam, daleko, czy może pozostać w domu i żyć tak, jak do tej pory. Co Wy zrobilibyście na moim miejscu? Nie mam zbyt wiele czasu do namysłu, ewentualny wyjazd już niedługo.