Nie, nie jestem brzydka, podobam się facetom i kilka razy byłam w lepszych lub gorszych związkach. Jednak jestem chyba zbyt niezależna, za bardzo cenię sobie moją wolność, swobodne wysypianie się w szerokim łóżku, samodzielne mieszkanie, żebym miała ochotę to zmieniać.
Musicie też wiedzieć, że pochodzę z małej miejscowości, właściwie niewielkiej wioski na południu naszego kraju. Niebawem kończę trzydzieści lat i praktycznie WSZYSTKIE moje koleżanki i znajome są żonami, mają dzieci albo przynajmniej dumne chodzą z zaręczynowym pierścionkiem na palcu.
Teraz mieszkam w stolicy i bardzo to sobie cenię, tutaj każdy jest anonimowy, sąsiad nie gapi się na człowieka zza płotu, nie komentuje jego życia, sposobu bycia, ubierania…Jednak kiedy tylko zjawiam się w rodzinnych stronach, słyszę istną litanię próśb i życzeń. Wszyscy (na czele z moją mamą, babcią i ciotkami) pytają, czy wreszcie sobie kogoś znalazłam, kiedy przywiozę narzeczonego. Według nich to jest „ułożenie sobie życia”. I dokładnie nikt nie rozumie tego, że ja chcę inaczej, nie planuję zamążpójścia, dzieci, zupek, kupek i tego całego bałaganu. Wolę w sobotnie poranki leżeć do południa z książką w łóżku niż szykować śniadanie dla rodziny, czy to naprawdę jakaś wyjątkowa sytuacja?