Zawsze jakoś tak się przytrafiało, że byli oni na, nazwijmy to, „moim poziomie”. Przez rok spotykałam się z lekarzem (który notabene okazał się facetem bardziej zakochanym w swojej pracy niż we mnie i to jej poświęcał maksimum uwagi), zdarzył się także prezes sporej spółki z branży finansowej (z którym zwyczajnie nie było o czym porozmawiać – czasami czułam się w jego towarzystwie jak na lekcji matematyki w podstawówce, tak było nudno i drętwo).
Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy to, że w moim życiu może pojawić się mężczyzna słabiej ode mnie wykształcony czy gorzej sytuowany. Chyba wyniosłam to z rodzinnego domu – rodzice zawsze powtarzali, że facet ma zapewnić ich „kochanej jedynaczce” wszystko, co najlepsze (chyba mieli na myśli zagraniczne wakacje kilka razy w roku i dobre auto z napędem na cztery koła).
Mam prawie 30 lat, własne, urządzone przez jednego z lepszych warszawskich architektów mieszkanie, na brak rozrywek i znajomych też raczej nie narzekam. Ale…no właśnie, czasem doskwierała mi samotność – zwłaszcza w długie jesienne wieczory, kiedy jednak drugiej połówki jabłka (czy jak niektórzy twierdzą – pomarańczy) brakuje.
Jakieś dwa tygodnie temu uszkodziła mi się zmywarka – wszystkie talerze zamiast czyste i lśniące, wyjęłam z niej w stanie godnym pożałowania – tłuste zacieki i mnóstwo resztek jedzenia. O dziwo udało mi się znaleźć instrukcję od tego ustrojstwa, zadzwoniłam i okazało się, że zmywarka jest jeszcze na gwarancji, a serwisant może przyjechać w przeciągu dwóch godzin. Musicie wiedzieć, jak wtedy wyglądałam – raczej nie wychodzę z domu bez pełnego makijażu, ale kiedy jestem w swoich czterech ścianach, wybieram raczej dresowe spodnie i t-shirt.
Nie minęła godzina, a pojawił się facet, który miał okazać się wybawicielem mojej zepsutej zmywarki. Trzeba przyznać, że Natura raczej urody mu nie poskąpiła – od razu zauważyłam, że całkiem przystojny z niego facet. No, ale przecież to serwisant, więc raczej nie w głowie mi było podziwianie jego wyglądu. Od razu wyruszył do kuchni i zabrał się za swoją pracę. Z grzeczności zaproponowałam kawę – o dziwo zgodził się, więc zaparzyłam ją także dla siebie. Jakąś godzinę później moja zmywarka była już w stanie używalności, a facet od naprawy (jak się okazało, miał na imię Adam) zaczął ze mną rozmawiać. I nie była to jakaś banalna wymiana zdań o pogodzie – siedzieliśmy, dyskutując o wszystkim – sytuacji międzynarodowej, szwedzkich kryminałach (które oboje uwielbiamy), kuchni włoskiej, funduszach unijnych. Adam okazał się szalenie inteligentnym i pełnym uroku facetem. Opowiedział mi też trochę o swoim życiu – pochodzi z niezamożnej rodziny, musiał przerwać studia i rozpocząć pracę, żeby być w stanie pomóc finansowo chorej matce. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że choć widzę człowieka po raz pierwszy, mam wrażenie, że znam go od bardzo dawna. I tak siedzieliśmy w tej kuchni chyba kilka godzin, ja w dresach i sportowej koszulce, z bardzo niedbale (delikatnie mówiąc) uczesanymi włosami. I w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że ten facet najzwyczajniej w świecie mi się podoba – i to nie tylko fizycznie. Mnie, wokół której zawsze kręcili się lekarze i prawnicy!
Pod koniec rozmowy Adam (dość nieśmiało, trzeba przyznać) zaproponował mi spotkanie. Nie jakieś banalne wyjście na kawę czy kolację. Powiedział, że chętnie wybrałby się ze mną na wystawę prac jednego ze znanych współczesnych impresjonistów. Chyba widział moje wahanie, więc powiedział, żebym dała mu znać, jeśli się zdecyduję.
Teraz mam mętlik w głowie…bardzo fajny facet, przystojny, elokwentny, ciekawy świata – a mimo to serwisant w firmie naprawiającej sprzęt agd. I do tego ja z moją karierą w korporacji, świetnie wykształconą i bogatą rodziną. Ale… może jednak pójść i dać nam szansę? Co byście zrobili na moim miejscu?